Wielkanocne Wielkopolan świętowanie

Świętom Wielkanocnym do dziś towarzyszy wiele obrzędów, choćby kultywowany przez nas bardzo chętnie "śmigus-dyngus". Jednak o niektórych zwyczajach całkiem już zapomniano. Przypomniał je Kazimierz Matysek - "Obserwator Regionalny" nr 4/1998. 

   Obrzędy i obyczaje ludu wielkopolskiego związane z Wielkanocą poprzedzały zwyczaje odnoszące się do Wielkiego Tygodnia, jak i do nadchodzącej wiosny. W nie tak dawnych jeszcze czasach - sto, a może i mniej lat temu - lud oddany pracy pościł bardzo ściśle, nigdy mięsa nie używając, a często potrawy tylko okraszone olejem jadając. Pod koniec Wielkiego Postu, około niedzieli białej - gdy wiosnę już czuć w powietrzu - dziewczęta miały zwyczaj chodzenia z nowym latkiem (zwanym gdzie indziej gaikiem). W tym celu lubiły stroić zieloną choinkę w jaskrawe wstążeczki i obnosząc ją od domu do domu, śpiewały w sieni za drzwiami: "Pani gospodyni! Nowe latko w sieni! Jeśli chcecie oględować, musicie co podarować, pani gospodyni!" Wówczas gospodyni zapraszała dziewczęta do izby, gdzie znów śpiewały na skoczną melodię, odbierały datki i ruszały dalej.
   W niedzielę palmową - podobnie jak bywa dziś - zarówno starzy jak i młodzi mieli zwyczaj przynoszenia do kościoła "palm", które księża poświęcali. Owe "palmy" to gałązki wierzbowe z baśkami czyli pączkami. Po powrocie do domu ojciec lub matka dawali każdemu z rodziny i domowników po jednym pączku do połknięcia, wypowiadając przy tym słowa: "Doczekaliśmy pierwszej święconki, daj nam Boże doczekać i drugiej". Potem gałązki zatykano za obrazy, gdzie przez cały rok pozostawały.
   W Wielki Piątek starali się młodzi schwytać rówieśników, dorosłych, lub dzieci w łóżku, aby schwytanych bić rózgami po nogach, wołając: "A za Boże rany, a za Boże rany!". Przez cały ten dzień trwa we wszystkich domach sroga krzątanina, gosposie szykują "święconkę", pieczą, gotują, smażą. Pod wieczór roboty zwykle ustawały, a kto mógł, spieszył do kościoła na gorzkie żale i by odwiedzić grób Pański i ucałować Chrystusowe rany. 
   W Wielką Sobotę rano spieszono znów do kościoła parafialnego po święconą wodę, a od południa z koszyczkiem "święconki" celem poświęcenia potraw. Resztę Wielkiej Soboty przeznaczano na gruntowne porządki domowe. 

    W Wielkanoc każdy, kto miał konie, skoro świt, jechał na poranną rezurekcję. Po zakończeniu ceremonii w kościele pędzili wszyscy co koń wyskoczy do domu, gdyż wierzono, że "kto stanie w domu najpierwszy, ten najszybciej żniwa ukończy". Z nadejściem Wielkanocy otwierało się pole do rozmaitych zabaw i rozrywek. Zapraszano się nawzajem na święcone. W pierwsze święto w wielu okolicach Wielkopolski, m. in. w Siekierkach - zbierali się parobcy i chłopaki z całej wsi na wspólną naradę, gdzie i kiedy zaczną polewać dziewki ukrywające się przed dyngusem. Parobcy, za zezwoleniem gospodarza prowadzili tę i ową dziewkę do stawu, w którym ją niekiedy zanurzali, częściej zaś należycie wodą oblewali. Jeśli dzień był zimny, oblewali ją w domu lub przed chałupą strojąc różne żarty i figle, Gdy dziewka była wesoła i silna, kpiła z parobków, że jej wody skąpili, a ci znów obrzęd powtarzali. W drugie święto dziewczęta urządzały zwykle odwet za niedzielne polewanie i obficie lały wodę na chłopaków. W okolicach Poznania, Kostrzyna lub Siekierek - jak odnotował Oskar Kolberg - w tenże poniedziałek po nieszporach ubierali parobcy jednego z pomiędzy siebie w grochowiny, jakoby niedźwiedzia, i gromadnie oprowadzali go po wsi. Jeden z towarzyszących niedźwiedziowi chłopaków nosił przed nim drążek z zatkniętą kiełbasą, inni trzymali koszyki i śpiewa­li: "Przyszliśmy tu po dyngusie /zaśpiewamy o Jezusie / Jezu, Jezu i Maryja, wielka nas tu kompanija." Razem śpiewali 21 zwrotek wraz z takimi jak: "Powiedziała wasza kaczka/ żeście upiekli dość placka." "Dajcie nom też trochę masła żeby wam się krówka pasła." Obowiązkiem niedźwiedzia było ryczeć na cale gardło, gonić dziewczęta i dzieci, które co sił przed nim zmykały. Po skończonym obchodzie wsi udawali się wszyscy do karczmy, gdzie wśród wesołej zabawy spożywali to co zebrali, tańcząc i radośnie śpiewając, Znając gościnność i hojność Wielkopolan, dary te zwykle były obfite. Niekiedy przebranego niedźwiedzia wrzucano do stawu, co przypominało topienie Marzanny. 
   Było też od dawna praktykowanym zwyczajem wśród dzieci biedniejszych włościan, że mali chłopcy chodzili w drugie święto wielkanocne z flaszeczkami wody w kieszeni. Obchodzili oni domy bogatszych mieszkańców wioski chwaląc Pana Boga, potem otwierali butelkę wlewając nieco wody na dłoń gospodyni i wszystkich kobiet znajdujących się w izbie. Za to dostawali placka, jaj i mięsiwa.
   Zwyczaje i obrzędy wielkanocne mieszkańców Wielkopolski niewiele różniły się od obycza­jowości ludu wiejskiego. Jak opisuje J. Łukasze­wicz  w "Obrazie miasta Poznania" z I83S r. - w wielkanocny poniedziałek udawali się wszyscy mieszkańcy Poznania na tak zwany Emaus do kościoła Św. Jana za Śródkę, gdzie uczestniczyli w kiermaszu odpustowym, nabożeństwach, a potem biegali tańczyć do pobliskich szynkowni lub swawolić na wzgórzach otaczających kościół.
   W niektórych wsiach w dzień Wielkanocy gospodarze na polach kropili wodą święconą zasiewy. Sporo tych obrzędów i obyczajów w niezmienionej postaci przetrwało do naszych czasów.

           ***

Serdecznie dziękuję Panu Tadeuszowi Kuczyńskiemu za udostępnienie starych wielkanocnych pocztówek, które prezentuje na stronie internetowej www.starepocztowki.tworze.com.

Ostatnio zmienianyczwartek, 26 luty 2015 20:00

Skomentuj

Powrót na górę
Nasz portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies w zakresie odpowiadającym konfiguracji Twojej przeglądarki. Więcej o naszej Polityce prywatności