Dworek wśród jesionów

To był jeden z najbrzydszych dni w roku. Listopad, zimno, dżdżysto i ponuro. Nie śpiewały ptaki, nie fruwały motyle, a promyki słońca nie przenikały wesoło zielonych koron drzew. Nic z tego. Stara farma w Łężcach nie mogła wyglądać więc korzystniej niż w rzeczywistości. A rzeczywistość była niestety tragiczna. Po domu został tylko ślad w postaci sterty gruzu. Jako tako trzymała się tylko stodoła i obora. Nic nie przemawiało za tym, aby kupić to miejsce, ale rodzina Kucharskich postanowiła że właśnie tu będzie ich dom.

   Nasza mała wycieczka do "Dworku wśród jesionów" zaplanowana była już od dawna. Pech chciał, że w dzień wyjazdu od samego rana leje jak z cebra. Jak to bywa w piątkowe popołudnie w dużym mieście, na drogach sznury utkwionych w korkach aut, a w nich nerwowi kierowcy - koszmar. Do tego wszystkiego głos spikerki w samochodowym radiu uprzejmie informuje, że deszczowa pogoda utrzyma się przez cały weekend. Wycieczka nie zapowiada się dobrze. Już zmierzcha, my wciąż w podróży, a jeszcze po drodze musimy coś załatwić. Denerwujemy się, że spóźnimy się na umówioną wizytę w Łężcach, bo bardzo nie lubimy się spóźniać.
   Wreszcie minęliśmy Poznań, mijamy kolejne miejscowości i powoli zbliżamy się do Łężec. Nastrój nieco nam się poprawia, bo na drodze robi się luźniej i spokojniej, a deszcz ledwo kropi. - Może jednak jutro nie będzie padać - błyska nam pierwsza pozytywna myśl. A kiedy nasze auto wnika w potężną kasztanową aleję, zaczynamy czuć się już całkiem inaczej. Z każdym mijanym drzewem znika część całotygodniowego stresu i napięcia. Niesamowite, do Łężec jest tylko dobra godzina drogi z Poznania, a my mamy wrażenie jak byśmy przekroczyli jakąś niewidzialną granicę między dwoma światami - między chaosem a spokojem, między hałasem a ciszą.
   Zgodnie z drogowskazem kierujemy się w kierunku lasu i polną, o dziwo suchuteńką drogą, wolno jedziemy wypatrując celu naszej podróży. Po chwili wita nas otwarta na oścież brama i światła "Dworku wśród jesionów".
  Dom od razu chwyta nas za serce. Spodziewaliśmy się zobaczyć piękny pensjonat, ale mimo wszystko jesteśmy zaskoczeni. Zdjęcia w internecie nie oddają czaru tego miejsca. Wieczór otula pewną tajemnicą obejście i nie wszystko udaje nam się ogarnąć wzrokiem. Za to wyostrzone zmysły rejestrują dobiegające zewsząd odgłosy i zapachy wsi.
  Na spotkanie wychodzi nam gospodyni - pani Elwira i zaraz prowadzi do koni. Stajnia jest wzorcowa - czysta i piękna. Każdy z sześciu jej lokatorów ma wizytówkę na drzwiach swojego boksu. Mieszkają tu: Inka, Kasztanka, Inpala, Kropka, Helba, Harry, Fierka i Fantazja. Gdzieniegdzie wiszą stajenne, fikuśne dekoracje. Widać, że konie są oczkiem w głowie gospodarzy. Ale to nie koniec menażerii. Za chwilę jesteśmy przedstawieni wielkiej jak niedźwiedź suce rasy Bouvier des Flandres - Akirze, która ma legowisko na ganku.
- A jutro pokażę Wam resztę. Mamy jeszcze kozę, owce i osiołka - mówi Elwira i prowadzi nas zewnętrznymi schodkami do uroczego pokoiku na piętrze. - Parter to nasze domowe zacisze. A cała góra przeznaczona jest dla gości.
   Są tu cztery pokoje z łazienkami, salonik z aneksem kuchennym i kącik dla sportsmenów - minisiłownia. Salonik jest bardzo przytulny. Mnóstwo tu pięknych, gustownych dekoracji. Na ścianach wiszą obrazy przedstawiające konie. Naszą uwagę zwracają zmyślne wieszaki na ubrania z końskimi główkami. Na każdym kroku widać miłość do tych zwierząt. Sporo tu także zabawek, bo dzieci są tu bardzo mile widzianymi gośćmi.
   Zostawiamy bagaże i na zaproszenie gospodarzy zaglądamy do części prywatnej domowników. Tu również zaskakuje nas klimat starego domostwa. Wiele tu pięknych, starych mebli i naczyń, które Elwira i Tomasz wyszukują na targach staroci. Są wśród nich także pamiątki rodzinne, na przykład wyrafinowany, secesyjny kredens, który na cześć zmarłej ciotki nazwano Ireną. I tu nie brakuje zwierzaków. W domu rządzą koty: Emilek, Stasiu, Lulu, Miszka i Samuel. Wraz z Elwirą, Tomaszem i ich dorosłą córką Dagmarą siadamy do kolacji, przy której poznajemy niezwykłą historię "Dworku wśród jesionów".

Dworek, który dworkiem nie jest
   Elwira i Tomek mieszkali z dziećmi w Sadach. Od dawna marzyli o własnym, zacisznym siedlisku, ale nie robili jeszcze nic w tym kierunku żeby je znaleźć. Ale pewnego dnia znajomi podsunęli im przed oczy prasowe ogłoszenie "Osada leśna, sad, rów, starodrzew".
Pojechali zobaczyć, a dwa tygodnie później podpisywali akt notarialny kupna nieruchomości w Łężcach. Nie mieli pieniędzy, więc zapożyczyli się u rodziny i w banku. A kiedy zapadła już nieodwołalna decyzja o przeprowadzce Elwira i Tomek byli szczęśliwi jak nigdy, tylko nie było do czego się przeprowadzać. Opuszczone gospodarstwo było w bardzo złym stanie, a domu przecież nie było. Początkowo spali więc w altanie, wybudowanej na prędce przez Tomka. Żyli bez prądu i wody, spali przy ognisku, ale nie mieli wątpliwości że tu jest ich miejsce. Rozpoczął się dla nich okres ciężkiej pracy.
- A ten nasz obecny dworek nie jest wcale dworkiem. To zaadaptowana obora - mówi z zawadiackim uśmiechem Elwira. - Urzekły nas mury z ciosanego kamienia i od razu zobaczyliśmy w niej duży potencjał. Wzorowaliśmy się na dawnej polskiej architekturze i przerobiliśmy oborę na staropolski dworek. Mąż wszystkie prace remontowe wykonał sam.
   Pomysł na oborę okazał się trafiony, a jej adaptacja nadzwyczaj udana. Dom wygląda jak żywcem wyjęty z katalogu dworów polskich. Budynek jest długi, niski i lekko przysadzisty. Fronton podtrzymują dwie pary kolumn. Z jasną elewacją pięknie kontrastują ciemne, drewniane okiennice. Dużą płaszczyznę dachu przełamują lukarny wychodzące z pokoi gościnnych. Przed dworkiem pięknie prezentuje się klomb usytuowany na środku owalnego podjazdu, wysypanego gresem. Stoją tu też stare bryczki i sanie. Wygląda tak, jakby dworek stał tu od dawna.
   Urządzanie domu i gospodarstwa było wielkim wyzwaniem, ale i przyjemnością. Efekt końcowy zaskoczył chyba samych gospodarzy. Dom nazwali "Dworkiem wśród jesionów", bo rośnie ich tu wiele. Najbardziej lubią ten, który rośnie dumnie przy bramie. To potężne drzewo ma ponad sto lat.

Frida i Eryk
   Gospodarstwo powstało przed II wojną światową. Pierwszymi właścicielami farmy było niemieckie małżeństwo - Frida i Eryk Kluth. Byli dobrymi gospodarzami i mieszkańcy Łężec bardzo ich szanowali. Niestety wojenny czas i dla nich okazał się bardzo trudny. Eryk zginął tuż przed zakończeniem wojny. Frida, z czwórką dzieci i piątym w drodze, musiała uciekać z Polski.
   Obecni gospodarze szanują pamięć o swoich poprzednikach. Utrzymują nawet kontakt z ich potomkami. W tym roku, wraz z nimi, uroczyście powiesili na stuletnim jesionie tabliczkę upamiętniającą Kluthów. Widnieje na niej napis w języku polskim i niemieckim "Jesion Fridy i Eryka". Zmieniła się historia, zmienili się właściciele, ale dobry duch tego miejsca wciąż jest na farmie. A jesion, który był świadkiem tworzenia gospodarstwa przez Fridę i Eryka, teraz rośnie zdrowo i spokojnie, przyglądając się pracy Elwiry i Tomasza. Ta mała tabliczka to piękny gest - symbol szacunku wobec przeszłości, pokory wobec historii i zwykłej, ludzkiej przyjaźni.       

Azyl dla czworonogów
   Kiedy Tomasz nas opuszcza, by zaorać pole, Elwira zabiera nas ze sobą do stajni. To czas karmienia koni.
- Od początku myśleliśmy o koniach. Bardzo chceliśmy je mieć - mówi Elwira, a jej blond kitka co chwilę pojawia się w innym boksie. Drobna, ale bardzo energiczna kobietka, sprawiedliwie obdziela swoich ulubieńców, odmierzając ustaloną miarkę owsa.
   Pierwsza pojawiła się w gospodarstwie Inka. - Nie byliśmy jeszcze przygotowani na przyjęcie konia, bo nie mieszkaliśmy jeszcze tutaj. Przyjeżdżaliśmy tylko na weekendy - mówi gospodyni. - Ale po prostu musieliśmy się nią zaopiekować.
   Inka pracowała w szkółce jeździeckiej, w której uczyły się jazdy konnej dzieci Elwiry i Tomka - Dagmara i Alan. Niestety, klacz została mocno kontuzjowana i właściciele szkółki przeznaczyli ją na rzeź. Kucharscy nie mogli na to pozwolić. Kupili ją za aktualną cenę mięsa w rzeźni.
- Tomek na prędce przygotował dla niej miejsce w stajni. Bardzo nam wtedy pomógł sąsiad, bo na początku to on dbał o nią i karmił, zanim sprowadziliśmy się tu na dobre. Bardzo jesteśmy mu wdzięczni za to - uśmiecha się Elwira.
   Kolejnego konia też wyratowali z opresji, bo poprzedni właściciel źle go traktował. Klacz była tak zestresowana, że nie mogła stać się źrebną. W Łężcach urodziła śliczne potomstwo.
  Prócz koni, w gospodarstwie są i inne zwierzęta. Niektóre też trafiły tu przypadkowo. Wietnamska świnka - Peluś - znalazła się u Kucharskich przez pośrednictwo Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt we Wronkach. Kot Lulu trafił do Łężec z Fundacji "Koci Pazur". Zresztą wszystkie tutejsze koty to znajdy. Akira miała zostać oddana do schroniska dla psów, bo jej właściciele nie mogli dłużej zajmować się nią. Ale też miała szczęście i znalazła schronienie w "Dworku wśród jesionów".
  W zagrodzie poznajemy także owcę kameruńską Marzenkę, owcę wielkopolską Bożenkę, kozę Helenkę i, niezwykłej urody, oślicę Grażynkę. Na dachu stajni czeka przygotowana dla bocianów platforma. Jak dotąd nie znalazła lokatorów, ale Tomek już kombinuje jak poprawić konstrukcję, by boćki skorzystały z zaproszenia. Elwira ma też swoich pupili, którzy przychodzą czasem pod dom z pobliskiego lasu.
- Wyobraźcie sobie - mówi do nas wzburzona. - Pewnego dnia w naszej bramie usadowił się myśliwy, który czatował tu na małego jelonka. Często zostawiałam coś do zjedzenia temu koziołkowi. Jak zobaczyłam tego myśliwego to się tak zdenerwowałam i zaraz go przegoniłam.
   Tak. Można być pewnym, że w "Dworku wśród jesionów" żadnemu zwierzęciu nie grozi krzywda. Tu jest ich azyl.

Pensjonat
- Kiedy przeprowadzaliśmy się do Łężec, myśleliśmy wyłącznie o stworzeniu domu dla siebie - wspominają Tomasz i Elwira.
Dom okazał się jednak trochę dla nich za duży, a dojazd do miejsca pracy Elwiry był dość uciążliwy. Postanowili więc otworzyć swój dom dla gości. Tak powstało gospodarstwo agroturystyczne. Kucharscy mieszkają w Łężcach osiem lat, ale pensjonat działa dopiero od trzech. Szybko jednak zyskał uznanie. Już w 2012 roku zajął III miejsce w VI edycji Konkursu na Najlepszy Obiekt Turystyki na Obszarach Wiejskich w Wielkopolsce, organizowanego przez Urząd Marszałkowski, w kategorii "Gospodarstwo agroturystyczne w funkcjonującym gospodarstwie rolnym". Goście chętnie tu przyjeżdzają. Podoba im się niezwykły klimat tego miejsca. Czują się tu bardzo dobrze. Z wieloma z nich gospodarze zaprzyjaźnili się.
- Mamy przemiłych gości - mówi Elwira. - Bo przecież każdy, kto przyjeżdża na agroturystykę, kocha przyrodę, wieś i zwierzęta. A kto kocha przyrodę, musi być dobry i miły, prawda? - mówi z przekonamiem. A nam trudno się z nią nie zgodzić.

***

   Kiedy tak siedzimy w salonie "Dworku wśród jesionów" popijając z gospodarzami różowe wino i wiśniową nalewkę, poznając historię domu i jego domowników, bawimy się świetnie. Śmiejemy się do łez, gdy gospodarze dzielą się z nami rodzinnymi opowieściami i anegdotami: o znalezionym przez Alana dukacie z 1766 roku, o tym jak czternastoletnia Dagmara - dziś studentka weterynarii - przywitała na świecie nowo narodzonego źrebaka albo jak goniła szaloną krowę sąsiadki, czy tę o inwazji niezapowiedzianych gości.
  Na kominku palą się świece. Między nami porozkładały się wszystkie koty Kucharskich. Spokojne i szczęśliwe drzemią, co jakiś czas tylko przysuwając się do nas niepostrzeżenie, by nasze ręce mogły poszmerać je za uchem. Z kąta pokoju dobiega subtelna muzyka.
- Między ciszą a ciszą - śpiewa Grzegorz Turnau. Mamy wrażenie, że tu właśnie się znaleźliśmy - w krainie łagodności, między ciszą a ciszą.
Przed pójściem spać Tomek prowadzi nas na podwórze. Chce nam coś pokazać.
- Spójrzcie - mówi do nas i wskazuje palcem w górę. Zadzieramy głowy i zapiera nam dech, bo nad naszymi głowami rozciąga się niebo tak świetliste, tak obficie usiane gwiazdami, że sprawia wrażenie zatłoczonego. Każda z błyszczących gwiazd przepycha się wręcz, by zwrócić na siebie naszą uwagę.
- Cicho, słyszycie? - przerywa nasze głośne zachwyty Tomek. A my wstrzymujemy oddechy. Do naszego pokoju odprowadza nas, dochodzący z oddali, ryk jeleni.

"Dworek wśród jesionów"
Łężce 45
64-412 Chrzypsko Wielkie

Ostatnio zmienianyniedziela, 02 lipiec 2017 23:48

Iza DZ wykształcenia bibliotekarz, ale lubi odnajdywać ślady przeszłości nie tylko na kartkach książek. Zafascynowana wielkopolską prowincją najchętniej spędza wolny czas na wsi lub w małych miasteczkach - regionalistka z romantyczną duszą. Zwiedza Wielkopolskę, szukając ciekawych miejsc i niezwykłych historii, którymi dzieli się na zainicjowanym przez siebie portalu wielkopolska-country.pl.

Skomentuj

Powrót na górę
Nasz portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies w zakresie odpowiadającym konfiguracji Twojej przeglądarki. Więcej o naszej Polityce prywatności