"Literacka Wielkopolska" cz. 7 - Wierzeniczyć wierzenicznie w Wierzenicy - oto prawdziwe wierzeniczenia!

Zanim przyznam się do czegoś zupełnie nie na miejscu, napiszę, że dziś będzie o Zygmuncie Krasińskim. Tym samym, którego Bieńczyk nazwał "czarnym człowiekiem", tym samym, któremu przypisał jedną z najbardziej depresyjnych i melancholicznych osobowości, jaka kiedykolwiek wstąpiła w ciało literata - nie bez racji. Bezbrzeżne to cierpienie, dla szarego człowieka dziwne tym bardziej, iż dotyczy magnata, dziedzica jednej z większych fortun ordynackich (jakże wspaniałe ucieleśnienie maksymy: "Pieniądze szczęścia nie dają"), jest wielką wartością życia Krasińskiego, dla mnie - wartością jedyną. Przyznać się muszę bowiem, że Zygmunta nie cenię, uważam go - podobnie jak Bursa - za "przyczepionego na siłę" do Trójcy Wieszczów, więc pewnie spadną na moją głowę gromy ze strony moich Szanownych Kolegów Literaturoznawców. "Niechta...", jak mawiają u mnie na wsi, przeżyję.

    O Krasińskim będę pisać z dwóch powodów - powód pierwszy i najistotniejszy: wybór tej postaci sugerowała Redakcja;), powód drugi: nie mniej istotny - Krasiński Wielkopolskę odwiedzał często, chętnie i - poniekąd - w celach terapeutycznych, warto więc o tym wspomnieć słów kilka. Do końca życia też czytywał pilnie poznańską prasę, którą bardzo cenił, do końca życia też utrzymywał kontakty ze znajomymi z tej części kraju.
   Przebogata korespondencja Krasińskiego ma kilku swoich głównych adresatów - dzisiaj przyjrzymy się dwójce: Augustowi Cieszkowskiemu i Delfinie Potockiej. Pierwszy - filozof, myśliciel, działacz polityczny, założyciel szkoły rolniczej, której spadkobiercą jest dzisiejszy Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu, założyciel Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, krzewiciel idei "czynu", mesjanista, a do tego świetny gospodarz, ekonomista i znakomity dyskutant. Był Krasińskiemu wielkim przyjacielem, oddanym słuchaczem, interweniował w wielu kwestiach ważnych dla poety, napominał i przestrzegał, ale też - jako dobry gospodarz - dolewał wina i kazał słać wygodne łóżko, ilekroć Krasiński zapowiadał swą wizytę. Tak się bowiem złożyło, iż w roku 1843 Cieszkowski osiadł w Wierzenicy pod Poznaniem, niedaleko Swarzędza, czyli na szlaku miłosnych peregrynacji poety. Delfina zaś, główny cel owych podróży, była Krasińskiemu muzą i miłością, wielką i tragiczną, a od pewnego momentu (o którym nieco dalej) - także "nielegalną".
   Listów do Cieszkowskiego mamy mnóstwo, do Delfiny - zatrzęsienie! Zastanawia wręcz, kiedy Zygmunt Krasiński je pisał? Otóż - nieustannie i codziennie. Dzięki nim znamy jego życie w sposób bardzo szczegółowy, niekiedy wręcz czujemy się zażenowani tym, co w nich umieszcza. Mamy do dyspozycji portret wewnętrzny jednego z najprzenikliwszych umysłów epoki, choć niekoniecznie - dobrego poety...
   Pierwszy raz Krasiński odwiedził Cieszkowskiego w roku 1843, w połowie sierpnia. Był już wówczas twórcą znanym i czytanym (ukazał się i "Irydion", i "Przedświt", i "Nie-boska komedia"), jednak - jak wiadomo - ukrywał autorstwo swoich utworów z wielu powodów, w Poznańskie przybył zatem również incognito. Przybył, aby porozmawiać z Cieszkowskim o swojej skomplikowanej sytuacji życiowej, w której potrzebował wsparcia i mądrej rady przyjaciela. Powodem wielkiej rozpaczy i niecodziennego zachowania poety był bowiem jego ślub z Elizą Branicką, jaki został zawarty w Dreźnie, 24 lipca tegoż roku. Krasiński, bez reszty zakochany w Delfinie z Komarów Potockiej - pięknej, acz nieszczęśliwej mężatce - zawarł ów związek, ulegając woli ojca, który przekonał go do konieczności przedłożenia racji rodu nad rację serca. Wielce to melodramatyczne, jednak wówczas dość częste. Poeta wyrzucał sobie to małżeństwo. Żalił się, iż nie czuje do niego powołania, nie widzi się w roli ojca rodziny i czuje się osaczony całą tą nagłą zmianą swego położenia. Widział dla siebie raczej rolę poety -wieszcza, wolnego ducha, podróżnika, tułacza, niż godnego pater familias, który zarządza majątkami i wychowuje gromadkę dzieci.  
   Przyszłość pokazała, że dzięki swojemu majątkowi i kontaktom, potrafił obie te sfery połączyć w niemalże bezkolizyjną całość, zaś pod koniec życia docenił oddanie i miłość Elizy Branickiej, matki jego kilkorga dzieci. W roku 1843 zostawił jednak młodą żonę, by poszukać spokojnego miejsca na przemyślenie swego położenia, które słusznie określa jako "krzywe". Po drodze do Torunia, gdzie już czeka na niego ojciec, wpada do Poznania, a stamtąd do Wierzenicy, licząc na ukojenie nerwów w czasie rozmów z przyjecielem. Cieszkowski jednak był wówczas w Królestwie, pozostawił dla gościa dom do dyspozycji, ale do tak oczekiwanego spotkania jednak nie doszło. Smutny Krasiński pisał gorzkie listy z wierzenickiego gabinetu Cieszkowskiego:

"Biada mi, żem Was słuchał, mimo krzyk sumienia mego. Ja nie na wielkiego pana z 19 w., ja na trybuna raczej stworzon [...], a czymże się stałem? czymże jestem? Człowiekiem w krzywym położeniu - człowiekiem, który sto razy na dzień przeklina chwilę, w której zrobił dla Ojca to, czego nawet Ojciec niebieski nie ma prawa wymagać; człowiekiem, który musi w końcu po wielu mękach albo zabić, albo być zabitym."

   Nic dziwnego zatem, że w tak rozpaczliwej chwili Wierzenica - nawet pod nieobecność swego gospodarza (Krasiński pisał:

"płaczę, żem Cię nie zastał") - jawiła mu się jako idealne miejsce schronienia przed światem:

"Chciałbym tu, w Wierzenicy ot! Zostać i nie wracać do Poznania, ni jechać zaraz do Torunia, gdzie Ojciec znów czeka, ni do granicy na której komora czeka - ni do Warszawy, gdzie Pask[iewicz] czeka - wszyscy, wszyscy czekają, ja tylko już na nikogo nie czekam!"

   Wyjechał jednak, choć wiedział, że będzie tęsknił za spokojem dworku, ciszą biblioteki, malowniczym parkiem, przezornie zapowiedział się więc z kolejną wizytą:

"Śni mi się Wierzenica teraz, jak Nicea dawniej - wyrywam się ku niej - wyciągam ramiona - gdy odjeżdżać będę wezmę trochę piasku jej na pamiątkę."

   Przyjechał w dwa miesiące później, a właściwie rzecz biorąc - uciekł z miasta pełnego plotek, które szybko rozniosły się w towarzystwie, czego nie mógł ścierpieć. Podobnie jak swej świeżo poślubionej żony, która mieszkała w innym zupełnie budynku i zaledwie kilka chwil dziennie widywała swego męża, manifestującego przy tym daleko idącą obojętność. Droga z Opinogóry do Wierzenicy trwała wówczas dwa dni - była też dość męcząca, tym bardziej, że poetę, oprócz bólu serca trapiły dolegliwości związane z przewlekłą chorobą oczu i zabiegami "wyrzynaczy", jakich dokonywali na jego nogach. Gdy wreszcie osiągnął upragniony cel, gospodarz - tym razem już obecny - zadbał o jego wygodę i dobre samopoczucie przez cały tydzień trwania wizyty swego przyjaciela. Mimo drugiej połowy października pogoda była już prawie zimowa, spadł śnieg, zasypując drogi ze świata i umożliwiając dwójce intelektualistów nieskończone dyskusje. Myliłby się ten, który twierdziłby, iż dotyczyły one jedynie problemów sercowych - przyjaciele bowiem poświęcali wiele czasu na omówienie swoich dzieł, kolejnych pomysłów, na krytykę tego, co już napisali. W czasie posiedzeń w gabinecie Cieszkowskiego, w czasie wieczornych spacerów aleją (zwaną dziś Aleją Filozofów), omawiali zagadnienia heglizmu i filozofii czynu. Wierzenica musiała dostarczyć poecie wiele pozytywnych wzruszeń, a jakże pięknie można sobie te dyskusje wyobrazić, czytając listy do Delfiny Potockiej:

"Pogoda także jesienna, wielkie jęki wiatru, niebo szare, ale ogień na kominku i August ze zwojem papierów w ręku stoi, a ja na kanapie z przymkniętymi oczyma, słucham i krytykuję, i dzień tak cały upływa."

   Z błogiego nastroju wyrywały poetę jedynie myśli o odległości dzielącej go od ukochanej, martwił się też tym, czy - gdy już będzie w Gdańsku zdąży na czas odebrać zamówioną dla Delfiny kołdrę z łabędziego puchu.
   Gdy wierzenicki gospodarz spotkał się niedługo potem z Delfiną w Paryżu, przedstawił jej w całości "krzywe położenie" Zygmunta Krasińskiego i jego młodej żony - wówczas Delfina nieco ochłodła w swej korespondencji, co zupełnie wytrąciło z równowagi Zygmunta. Konieczna stała się szczera rozmowa, odległość przyprawiała go o rozdrażnienie, postanowił więc wyruszyć znów na zachód, by - po drodze wstąpić na seanse terapeutyczne z Cieszkowskim, a następnie - by zobaczyć się z Delfiną w Niemczech. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, iż Krasiński zostawił w domu Elizę spodziewającą się pierwszego dziecka, które przyszło na świat dokładnie wtedy, kiedy poeta spoczywał już na wierzenickiej kanapie, o czym bez zażenowania donosił Cieszkowskiemu:

"Kiedyśmy wieczorem mówili o rozmaitych rzeczach, pamiętasz, 26-ego [września 1944] – tu właśnie ten, o którego się pytasz, pierwszy raz objawił się".

   Uspokojony kontaktem z Delfiną Zygmunt Krasiński wrócił zatem do domu, by "przezimować" z rodziną, już jednak w kwietniu znów wyruszył w drogę i znów stanął w Wierzenicy. Byłby uczynił to już w lutym, jednak srogie mrozy i śnieżyce uniemożliwiały wszelką podróż, co poeta kwituje w liście do kochanki:

"Co to za zima? Zwariowała atmosfera - planeta bzika dostał."

Tak, tak - w XIX wieku "planeta" był rodzaju męskiego!!! Oprócz zwykłego "filozofowania" w oderwaniu od wszelkich trosk i problemów świata tego, co poeta nazywał uroczo "wierzeniczeniem", tym razem czekał na Krasińskiego opasły plik listów - jakże mogło być inaczej w przypadku tak zawołanego epistolografa! Gdy zaś poeta opuszczał gościnną wieś przyjaciela, jego powóz - który pieszczotliwie nazywał "Nieśmiertelnym" - wpadł w dziurę przy młynie. Kocz uszkodził się nieco, bohatersko jednak pokonał trasę z Wierzenicy aż do Wiednia, gdzie rozsypał się ostatecznie i postawił Krasińskiego przed koniecznością kupna nowego.
  Kiedy wracał nim z europejskich wojaży (i niemalże czteromiesięcznej "randki" z Delfiną w Paryżu), jak zwykle wpadł do Wierzenicy "po drodze". Tym razem poeta cierpiał z powodu ruptury i bolesnego skaleczenia się w głowę kawałkiem drewna przy ganku - rana była dość poważna, wyglądała jak zadana szablą i dość obficie krwawiła, co przeraziło zapewne wierzenicką służbę. Zimne okłady złagodziły nieco ból i z zabandażowaną głową tym razem przyjaciele wierzeniczyli całe 4 dni.
   Od roku 1845 Zygmunt Krasiński obrasta rodziną i obowiązkami, częściej też jeździ na zachód przez Drezno i Wrocław, rzadziej przez Poznań, a zatem i Wierzenicę. Wielkopolskiego przyjaciela jednak spotykał często za granicą, gdzie wszelako nie było już tego "wierzenickiego kilmatu"... Kto chce go poczuć - niechaj dziś zajedzie do gościnnego, wyremontowanego dworku, niech przespaceruje się Aleją Filozofów, spojrzy na okolicę ze wzniesienia noszącego nazwę "Wzgórze Krasińskiego". Dziś - tak jak przed laty - Wierzenica jest nieco na uboczu, wciąż można w niej znaleźć spokój i dobry klimat do rozmów, tylko skąd wziąć przyjaciela tej miary, co August Cieszkowski?

Ostatnio zmienianyponiedziałek, 01 czerwiec 2015 15:56

Od kilku lat mieszkanka małej wioski nad Wartą, na obrzeżach Żerkowsko-Czeszewskiego Parku Krajobrazowego. Obdarzona swoistym poczuciem humoru i nadto wykształconym zmysłem obserwacji, krąży między wsią (gdzie mieszka), a miastem (gdzie pracuje). Publicznie - doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej UAM, pracuje z cudzoziemcami ucząc ich języka, kultury, historii i literatury polskiej. Prywatnie - miłośniczka wegetarianizmu, zabłoconych kaloszy, leśnych duktów i swojego psa Kruczka. Nie ma telewizora, lubi czytać w plenerze, prowadzi blog o wiejskim życiu, nocami wypieka orkiszowy chleb. Od niedawna podziwia Wielkopolskę z siodła. Dla czytelników portalu wielkopolska-country prześwietla swój rodzinny region pod względem pisarsko-poetyckich ciekawostek w cyklu felietonów "Literacka Wielkopolska".

1 Komentarz

  • Hanna de Broekere

    Hanna de Broekere

    Link do komentarza czwartek, 14 lipiec 2016 09:23

    Dzień dobry. Pani tekst przeczytałam z zainteresowaniem z kilku powodów: podoba mi się Wierzenica (zwłaszcza dwór i jego okolice w stronę lasu), ciekawią mnie pobyty Krasińskiego we dworze i moje zdanie na temat tego wieszcza jest bardzo podobne do Pani opinii. Wyłaniający się z jego listów do Delfiny obraz tak mnie zirytował, że... aż napisałam krótką sztukę satyryczną o jego pierwszej wizycie w Wierzenicy. Gdyby zechciała Pani ją przeczytać, chętnie przyślę tekst. Pozdrawiam, Hanna de Broekere

    Raportuj

Skomentuj

Powrót na górę
Nasz portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies w zakresie odpowiadającym konfiguracji Twojej przeglądarki. Więcej o naszej Polityce prywatności