Syzyf z Puszczy Noteckiej

Przy asfaltowej drodze z Miałów do Białej, w okolicach wsi Mężyk, stoi czarny wagonik - podobny do tych, jakie używali górnicy w kopalniach. W otoczeniu wielkopolskich lasów obecność wagonika nieco dziwi. Jeszcze bardziej intrygujący jest widniejący na nim napis: “Wózek Syzyfa”.
   Syzyf to bohater mitologiczny - ulubieniec greckich bogów, który zdradził ludziom tajemnicę nieśmiertelności i gorzko za to zapłacił. Rozgniewani bogowie ukarali Syzyfa ciężką, bezużyteczną i nigdy niekończącą się pracą. Każdego dnia Syzyf wtaczał na szczyt ogromnej góry wielki głaz. Kiedy już prawie był na wierzchołku, kamień wymykał mu się z rąk i staczał na sam dół, a Syzyf musiał zaczynać pracę od początku.
   No dobrze, wszyscy chyba znamy tę mitologiczną historię. Ale co tu - w Wielkopolsce - robi ten tajemniczy wagonik - wózek Syzyfa?

   Mężyk to malutka miejscowość w Puszczy Noteckiej położona na granicy powiatu szamotulskiego i czarnkowsko-trzcianeckiego. Mieszka w niej około 140 mieszkańców, a odwiedzają ją turyści, szukający piękna przyrody i spokoju. Lasów, jezior, powietrza, a przede wszystkim spokoju jest tu bowiem dostatek.
   Jednym z mieszkańców Mężyka był Paweł Jechalik. Ot, zwyczajny gospodarz. Tu się urodził, zakochał i ożenił. Gospodarował na ziemi, którą wcześniej uprawiali jego pradziadkowie, dziadkowie, a potem i rodzice. Już jako młody chłopak, pasąc krowy, myślał co zrobić, aby ratować ojcowiznę, bo niemal co roku woda z jeziora Zdręczno zalewała łąki. Aż przyszedł rok 1987. Poziom wody znacznie się podniósł i w Jechaliku dojrzała wreszcie decyzja: “Koniec z tym!”.
   Umyślił sobie, że przekopie rów, który połączy dwa jeziora: Zdręczno i Górne. Wiedział, że to jedyny sposób, by usunąć zagrożenie podtopień. Ułożył szyny odkupione z byłego tartaku w Miałach. Miał spore problemy ze śrubami i podkładami, ale jakoś wykombinował umocnienia. Uruchomił też wagonik, który został w gospodarstwie jeszcze z II wojny światowej - po Niemcach. I za pomocą tegoż wagonika, łopaty i siły swoich rąk zaczął kopać rów, który okazał się dziełem jego życia.
   Każdego dnia, jeśli tylko pogoda pozwalała, szedł kopać. Wózek, bo tak nazywał swój wagonik, mieścił 1 tonę piasku, a jego napełnienie zajmowało mu około 40 minut. Średnio dziennie wywoził 6-7 wózków piasku. Przy dobrej pogodzie nawet 10. Była to heroiczna praca, zwłaszcza że Jechalik nie był już młody. Kiedy wbił w piach pierwszą łopatę, liczył 72 lata i był po dwóch operacjach. Miał cichą nadzieję, że rozpoczęcie przez niego tego przedsięwzięcia, zachęci innych, że znajdzie się ktoś, kto mu pomoże. Pomylił się. Ani władze, ani nikt z okolicznych mieszkańców mu nie pomógł.
   Aby praca nad kopaniem rowu była efektywna, wykop musiał mieć około 170 m długości, 12-15 m szerokości i 5 m głębokości. Ludzie patrzyli na Jechalika z powątpiewaniem i politowaniem: “Porwał się z motyką na słońce”, “I tak tego nie skończy” - mówili, krecąc głowami. Ale Jechalik, choć czasem też wątpił w swoje siły, mówił: „Co zrobię to zrobię. Co zrobię to będzie już zrobione”. A miał nie lada motywację, bo choć sam już stary, miał komu gospodarkę zostawić. I tak jak postanowił sobie, tak robił. Drobny mężczyzna w waciaku albo płaszczu przeciwdeszczowym, w gumiakach na nogach i filcowym berecie na głowie, toczący siłą swych rąk żelazny wózek, wpisał się niemal w krajobraz Mężyka. Kto wie, ile łopat zużył. Jedną mu ukradli. Najbardziej mu było szkoda takiej poniemieckiej. Lekka była i poręczna, ale od kopania zrobiła się cieniutka jak papier. Jak mógł tylko, myślał jak ułatwić sobie robotę. Na zakręcie torów zbudował kolistą obrotową platformę, żeby łatwiej można było kierować wagonikiem. Ale i tak robota zdawała się nie mieć końca i była jak ta "syzyfowa", zwłaszcza jak deszcz zasypał mu wykopany odcinek albo wózek przeważył się i wpadał do jeziora. Wtedy pomagał mu syn i ciągnikiem wydobywali wagonik z wody.
   Żona Pawła Jechalika, pani Agnieszka, wiedziała że ludzie śmieją się z jej męża i pukają w głowę na jego widok. Próbowała początkowo odwieść go od podjętej decyzji, ale on był uparty. Jechalik był znanym społecznikiem, przez 17 lat był sołtysem i słów na wiatr nie rzucał. Wiedziała o tym pani Agnieszka: “Trzeba zawsze mężowi ustąpić. Chociaż chłopa skóra, ale jego góra” - mówiła przewrotnie pytana o zdanie w tej sprawie. I jak na dobrą żonę przystało przywoziła mężowi rowerem drugie śniadanie, bo nie chciał tracić czasu na posiłek w domu. Czasem, kiedy zapadał już zmrok, a Paweł nie wracał, niepokoiła się i wychodziła mężowi na drogę. Bała się, że kiedyś ten piach go przysypie. Ale on zwykł mówić wtedy wesoło ”O, to by było niezłe. Taka pamiątka by została”. Systematycznie obsiewał rów trawą, umacniał gałązkami i na szczęście nic takiego się nie stało, a wykopany piasek lądował nad Jeziorem Górnym, dzięki czemu powstała plaża. Korzystali z niej chętnie turyści i miejscowi.
   Przyszedł czas, że zaczęły się kłopoty natury urzędowej. W 1996 r. Jechalikowi zabroniono dalszych wykopów. Argumentem tego zakazu było zagrożenie dla zwierząt i ludzi. Na szczęście Urząd Gospodarki Przestrzennej uznał, że żadnego zagrożenia nie ma i mógł kopać dalej. I kopał. Zawsze pełen łagodności i pokory dla żywiołu, ale też uparty i pewny tego co robi. Wydawał się pogodny i zadowolony. Nie zważał na docinki i żarty, na różne przeciwności ... po prostu robił swoje.
   Ludzie zaczęli spoglądać na Jechalika z podziwem i szacunkiem. Drapali się w głowę, bo niejeden młody nie dałby rady takiej robocie. I pomijając, czy wierzyli w jej sens czy nie, to nikt nie mógł odmówić Jechalikowi siły i charakteru. Coraz głośniej zrobiło się o Syzyfie z Mężyka, bo tak mówiono o Jechaliku. Zainteresowały się nim: prasa, radio i telewizja. Agnieszka i Paweł Jechalikowie byli nawet gośćmi kultowego w latach dziewięćdziesiątych telewizyjnego talk-show “MdM, czyli Mann do Materny, Materna do Manna” Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny. Żadne media ani telewizyjne jupitery nie wprawiały rolnika z Mężyka w zakłopotanie. Zawsze spokojnie opowiadał o swoich łąkach i pracy przy rowie. Ziemia była dla niego cenna i potrzebna, więc tę ciężką pracę uważał za oczywistą konieczną.
“Od myszy do cesarza - wszyscy żyją z gospodarza, a dla chcącego nie ma nic trudnego - lubił powtarzać. Ale martwił się, bo syn Jacek miał inne plany wobec rodzinnej ziemi. Doceniał trud ojca, ale myślał o przekwalifikowaniu gospodarstwa. Widział potencjał w turystyce i rekreacji. Sprzedał też część ziemi. Nie było to po myśli starego Jechalika, jednak swego postanowienia dopełnił i po 11 latach sukcesywnej pracy, udało mu się zakończyć pracę nad rowem melioracyjnym. Wszystko to własnymi rękami. Koparki użyto jedynie do wykonania przepustu pod szosą. Pomogła mu w tym gmina, przy czym rury Jechalik zakupił na własny koszt.
“Nas już nie będzie, ale ten rów zostanie na zawsze” - mówiła żona Pawła Jechalika, nie kryjąc dumy z męża.    I tak się stało. Ani Paweł, ani pani Agnieszka Jechalik już nie żyją, ale rów Syzyfa z Puszczy Noteckiej wciąż istnieje i wciąż budzi podziw. Miejsce przy rowie nazwano “Uroczyskiem nad Rowem”. Syn Pawła Jechalika postanowił uczcić pamięć ojca. W miejscu przecięcia rowu z szosą postawił pamiątkowy kamień, a po drugiej stronie sławetny wagonik. Powstało też łowisko i przystań. Mieszkańcy Mężyka co roku, w imieniny Łukasza - pierwszego mieszkańca wsi - spotykali się tu i biesiadowali. Niestety, dziś teren jest ogrodzony siatką. Nie przesłania ona jednak widoku. Można zatrzymać się, zobaczyć wagonik i rów Syzyfa i poświęcić chwilę na refleksję.
   Wózek Syzyfa jest przecież swoistym pomnikiem. Pomnikiem zwykłego człowieka o niezwykłej sile charakteru. Najtrudniej jest chyba dotrzymać słowa samemu sobie. Ciężko jest też w życiu kierować się swoją intuicją i poglądami, zwłaszcza dziś `- w dobie Facebooka i selfie oraz codziennych zabiegów o uwagę i akceptację. A Paweł Jechalik, prosty chłop z Mężyka, to potrafił. Do końca był sobą. Kto dziś tak umie?

***

Serdecznie dziękuję Pani Beacie Kokot oraz Panu Jackowi Jechalikowi
za materiały i pomoc w przygotowaniu artykułu. 


 --------------------------------------------------------------------------------------------



POLECANY NOCLEG W OKOLICY


Agroturystyka Brokowo w Kamienniku

Ostatnio zmienianyniedziela, 24 luty 2019 18:53

Iza DZ wykształcenia bibliotekarz, ale lubi odnajdywać ślady przeszłości nie tylko na kartkach książek. Zafascynowana wielkopolską prowincją najchętniej spędza wolny czas na wsi lub w małych miasteczkach - regionalistka z romantyczną duszą. Zwiedza Wielkopolskę, szukając ciekawych miejsc i niezwykłych historii, którymi dzieli się na zainicjowanym przez siebie portalu wielkopolska-country.pl.

1 Komentarz

  • dede

    dede

    Link do komentarza wtorek, 25 luty 2020 15:03

    Dziś by dostał grzywnę. Wody Polskie (właściwie to izraelskie) karzą nawet za oczyszczenie rowu bez zgody.

    Raportuj

Skomentuj

Powrót na górę
Nasz portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies w zakresie odpowiadającym konfiguracji Twojej przeglądarki. Więcej o naszej Polityce prywatności