Sapowice Tiemanów - cz. 2


Życie w przedwojennych Sapowicach toczyło się spokojnie i miarowo - w rytm mijających pór roku oraz związanych z nimi prac rolniczych i gospodarskich. W tej niewielkiej wsi splatały się i przenikały różne kultury i obyczajowości: rodziny Tiemanów - właścicieli ziemskich z Belgii i Niemiec oraz polskich chłopów. Czy to wpływ aury tego pięknego miejsca? Czy zasługa mieszkających tam wówczas ludzi? A może jedno i drugie - fakt, że wszystkim żyło się w Sapowicach pięknie i szczęśliwie.

Przeczytaj  Sapowice Tiemanów - cz. 1


   Wojna w Schőnsee

Wraz z nadejściem 1939 r. do Sapowic wkradły się lęk i niepewność. Tiemanom zaczął towarzyszyć strach o własne bezpieczeństwo i o majątek. Obawiali się, że w Sapowicach może dojść do działań wojennych, które zrujnują tak troskliwie prowadzone przez lata gospodarstwo.
   Tiemanowie mieli obywatelstwo polskie, ale etnicznie przynależeli do ludności niemieckiej. Znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji - w pewnym zawieszeniu pomiędzy Polakami a okupantem. Wobec napaści niemieckiej na Polskę, Polacy niechętnie i podejrzliwie patrzyli na Niemców, którzy od lat byli ich sąsiadami. Mówiło się wówczas nawet o możliwości wywłaszczania “obcych” przez polski rząd. Tiemanowie bali się tego. Z drugiej strony, hitlerowcy oczekiwali od Tiemanów, że zajmą jednoznaczne stanowisko wobec wojny i staną po stronie okupanta. Oni jednak nie ulegli euforii Hitlera. Uważali go za szaleńca, a konflikt wojenny za bezsensowny. Głośne wypowiadanie swoich poglądów było dla nich niebezpieczne, ale żyli jak dawniej i odnosili się do swych polskich pracowników przyjaźnie i z szacunkiem. Oni odwdzięczali się im tym samym. Na początku wojny grupa bandytów, korzystając z wojennego chaosu, chciała napaść na dom Tiemanów. Alfred, który akurat sam przebywał w majątku, ukrył się w piwnicy swojego domu. Jego lojalni i oddani pracownicy, uzbrojeni w sierpy i kosy, czuwali nad jego bezpieczeństwem, nie pozwalając nikomu obcemu zbliżyć się ani do pałacu, ani do villi.
   Podczas II wojny światowej, w całej Polsce, nazwy miast, wsi i ulic zmieniały się na niemieckie. Sapowice nazywały się teraz Schőnsee. Trudno było ten fakt zaakceptować dzieciom Tiemanów. Choć same mówiły po niemiecku, to jednak zmiana nazwy wsi nie podobała im się - od urodzenia mieszkali przecież w "Sapowicach". Przerażał ich wrogi stosunek Niemców do Polaków, z którymi bawili się i przyjaźnili. Z drugiej strony, zaczęli obawiać się polskich dzieci w Poznaniu, gdzie podjęli naukę. Na początku wojny dochodziło do wielu bójek między polskimi i niemieckimi uczniami. Wybijano też szyby w niemieckich szkołach. Agresywna reakcja wobec znienawidzonych okupantów była wtedy oczywiście zrozumiała, ale dla Gűntera i Dietera - urodzonych i wychowanych w Polsce, mających polskich przyjaciół - była to sytuacja dziwna i stresująca.  W kolejnych latach wojny, podczas pobytu w Poznaniu jako uczniowie Liceum Schillera, Dieter i Gűnter byli świadkami dyskryminacji Polaków: łapanek, bicia i poniżania. To wszystko było wstrząsające dla wrażliwych chłopców, wychowanych na Biblii i w poszanowaniu innych. W Sapowicach natomiast sytuacja się nieco wyciszyła, dlatego chłopcy tym chętniej wracali na weekendy do domu. Było tu prawie jak dawniej - przed wojną, choć całkiem o wojnie nie dało się zapomnieć. W 1941 r. w Sapowicach zatrzymali się żołnierze niemieccy w drodze na Wschód. Oficerowie zakwaterowali się w pałacu, a żołnierze spali w stodołach. Zdarzyło się też, że nieopodal pałacu, wylądował awaryjnie niemiecki samolot. Wieści z frontu docierały z różnych stron.
  Gűnter i Dieter Tiemanowie zmuszeni byli też należeć do młodzieżowej organizacji hitlerowskiej - Hitlerjugend. Mieli jednak inne zainteresowania i woleli spędzać czas na zabawie niż na musztrze i śpiewaniu piosenek na cześć Hitlera. Nie chcieli także należeć do organizacji, która promuje agresję wobec Polaków i ich kultury. Kłóciło się to z tym, co wpajali im od urodzenia rodzice i dziadkowie. Chłopcy wiedzieli, że odmowa przynależności do Hitlerjugend może przynieść kłopoty im i ich rodzicom, ale robili wszystko co możliwe by nie angażować się zbytnio w działania organizacji - byli raczej biernymi jej członkami.
   20 kwietnia 1943 roku, na skutek ciężkiej choroby, zmarł Arnold Tieman. Na jego pogrzeb przybyło bardzo wielu ludzi. Za życia cieszył się uznaniem i szacunkiem wśród sąsiadów, pracowników gospodarstwa i mieszkańców wsi. Długi kondukt odprowadził go do rodzinnego grobowca, który sam wybudował w posadzonym przez siebie lesie. Jego ciało spoczęło obok syna Waltera.
  Adele nie czuła się dobrze w domu po śmierci męża. Czuła ogromną pustkę, a pałac wydawał jej się teraz dla niej za duży. Postanowiła przeprowadzić się do villi syna. Młodzi Tiemanowie zajęli natomiast budynek pałacu. Przeprowadzka i remont niektórych pomieszczeń pałacu wprowadziły nieco ożywienia i radości. Cień wojny coraz bardziej jednak kładł się na Sapowicach i przyszedł czas, że wojna bezpośrednio dotknęła rodzinę Tiemanów. Najpierw powołano do armii niemieckiej Horsta - kuzyna Dietera i Gűntera - ze Strykowa. Kiedy przyjechał do domu na urlop, opowiadał o okropnościach wojny i okrucieństwie żołnierzy SS, których porównywał do zwierząt. Cieszył się, że jest w zwykłej jednostce. Jego relacje wzbudziły wiele emocji. Gűnter, Dieter i Bernd słuchali jego opowieści z przerażeniem i nadzieją, że wojna skończy się zanim przyjdzie termin ich powołania do wojska. Niestety, tak się nie stało. Skończyło się ich dzieciństwo i epoka sielskiego życia w Sapowicach. Dotąd żyli według prostych i jasnych zasad. Teraz targały nimi strach i wewnętrzne rozterki. Z jednej strony całkowita negacja zabijania - z drugiej strach o własne życie i świadomość, że odebranie komuś życia może być koniecznością w obronie własnego. Z jednej strony sprzeciw wobec Hitlera i wojny - z drugiej wpływ propagandy niemieckiej, której byli poddawani i której, tak młodzi chłopcy, w pewnym stopniu ulegali. Ich życie stało się piekłem.

   Wypędzeni
Nadszedł wreszcie upragniony przez wszystkich koniec wojny, ale Tiemanom trudno było dzielić radość Polaków. Dla jednych pokój oznaczał stabilizację i dom - Tiemanom odebrał dach nad głową i zmusił do tułaczki.
   W styczniu 1945 r. wszyscy Niemcy z prowincji poznańskiej otrzymali rozkaz opuszczenia swoich domów. Tiemanowie załadowali co mogli do samochodów i na wozy i wyruszyli do Niemiec. Trudno sobie nawet wyobrazić, co czuli zostawiając za sobą swój majątek - piękny dom, gospodarstwo, cały dobytek, pola, ogród, jezioro; ale przede wszystkim miejsce, w którym narodziły się i wychowały ich dzieci - gdzie spotkało ich tyle szczęścia i radości.
Czekała przed nimi długa i ciężka droga, której cel był bardzo niepewny. Ze względu na silny, styczniowy mróz ich podróż była bardzo uciążliwa. Jechali za dnia, nocując w szkołach, stodołach i kościołach. Po drodze skończyła się benzyna w samochodzie Alfreda, zmuszony więc był porzucić auto i iść pieszo.
   Wreszcie dotarli do Berlina. Tu spotkali się z Dieterem, który był ranny i przebywał w tutejszym szpitalu. Niestety rodzina nigdy już nie była w komplecie. Wkrótce dowiedzieli się, że Gűnter zginął w Krotoszynie. Horst także nie wrócił do domu - został zabity przez Rosjan w Poczdamie.
   Tiemanowie osiedlili się na pewien czas w Emersleben we Wschodnich Niemczech. Tu, 20 lutego 1952 r., zmarła Adele. Pochowano ją w podwórzu kościoła protestanckiego.
  Na pewno trudno było Tiemanom zacząć życie na nowo - od początku, od zera. Poranionym, wypędzonym, ciężko było znaleźć sobie nowe miejsce i nowe zajęcie. Jednak Ilsa i Alfred nigdy nie narzekali i nie rozczulali się nad swym losem. Z pokorą przyjęli to, co im przyniósł. Może dlatego, że ofiar wojny było przecież tak wiele i w obliczu tylu nieszczęść trudno im było mówić o własnej krzywdzie? Tiemanowie byli także ludźmi głęboko wierzącymi. Zapewne dzięki temu, łatwiej było im przetrwać ten trudny, powojenny czas.
  W herbie Tiemanów widnieje żaglowiec. Po jego lewej stronie widać słońce, po prawej chmurę i piorun. Herbowy statek jest symbolem życia, w którym czasem dominują: chmury, burze i deszcz; ale pojawiają się też: ciepło, słońce i radość. Na herbowej tarczy umieszczono również motto: “Der Mensch denkt - Gott lenkt”, co można tłumaczyć: “Człowiek myśli - Bóg rządzi”. To rodowe hasło przyświecało Tiemanom do końca życia.
Alfred Tieman zmarł w 1975 r. w Getyndze. Ilsa umarła w 1989 r. w Sydney. Ich młodszy syn - Dieter - chyba najbardziej przeżył stratę ukochanych Sapowic, które były dla niego ojczyzną - krainą szczęśliwego dzieciństwa. Długo szukał swojego miejsca w życiu. Pracował w gospodarstwie rolnym, studiował, później zajął się handlem, by w końcu zostać duchownym Zjednoczonego Kościoła w Australii. Choć nigdy nie starał się odzyskać majątku Tiemanów, Sapowice zawsze były żywe w jego pamięci. W latach osiemdziesiątych przyjechał do Polski i odwiedził rodzinne strony. Wizyta ta była dla niego silnym przeżyciem. Z Sapowicami łączyło go wiele wspomnień o bracie i kochanych dziadkach, za którymi bardzo tęsknił. Będąc już na emeryturze, Dieter Tieman napisał przepiękną książkę autobiograficzną, której znaczną część stanowią wspomnienia z okresu spędzonego w Sapowicach. Zmarł 12 sierpnia 2013 r.
             

         "W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę,
          Jest takie leśne jezioro ogromne,
          Chmury szerokie, rozdarte, cudowne
          Pamiętam, kiedy wzrok za siebie rzucę (...)"
                               (Cz. Miłosz, W mojej ojczyźnie)



   Sapowice dzisiaj

Jedynym żyjącym członkiem rodziny Tiemanów, mieszkających niegdyś w Sapowicach, jest Gerda - córka Ilsy i Alfreda. Gerda mieszka obecnie z mężem w Kairze. Miała 7 lat, kiedy opuszczała z rodzicami swój dom w Polsce. A co stało się z pałacem?
   Podczas II wojny światowej Niemcy wybudowali, nieopodal wsi, lotnisko polowe. Kiedy wyzwalano ten region, w pałacu kwaterowało dowództwo wojsk radzieckich. Później pałac zajęło wojsko polskie. Już pod koniec 1945 r. gospodarstwo zostało wcielone do Zakładów Zielarskich w Strykowie, a od 1952 r. stało się własnością Kombinatu PGR Konarzewo. Pomieszczenia pałacyku zamieniono na biura i mieszkania dla pracowników administracji. W latach 1964-1973 mieściła się tu Zasadnicza Szkoła Rolnicza z internatem.
  Dziś budynki gospodarcze i fabryka skrobi, dumy dawnych właścicieli Sapowic, nie są w żaden sposób wykorzystane - po prostu niszczeją.
  Szkołę, o którą tak zabiegał Arnold Tieman i o którą tak dbała cała jego rodzina, uznano za nierentowną. Budynek szkolny został sprzedany i obecnie stanowi prywatny dom mieszkalny.
  Piękna villa, zamieszkała niegdyś przez Ilsę i Alfreda Tiemanów, a dziś należąca do Agencji Nieruchomości Skarbu Państwa - jest bardzo zniszczona. Przez wiele lat budynek stał opustoszały i od dawna, a może nawet i nigdy, nie był remontowany. Od pewnego czasu dom jest wynajmowany. Obecni mieszkańcy starają się choć w niewielkim stopniu zadbać o dom i, w miarę swoich możliwości, zabezpieczyć przed dalszym niszczeniem. Ze zrozumiałych względów, najemcy nie inwestują w nieruchomość i nie przeprowadzają kosztownych remontów, które są jednak bezwzględnie konieczne.
  W latach 1984-86 r. mieszkańcy wsi wybudowali w Sapowicach, w czynie społecznym, kaplicę pod wezwaniem św. Piotra. Skromna kaplica znajduje się przy polnej drodze, prowadzącej do Stęszewa. Na nabożeństwa wzywa wiernych dzwon Tiemanów. Kiedyś wisiał w oborze, należącej do ich majątku i sygnalizował czas dojenia krów. Dziś niewiele osób wie, że jest pamiątką po dawnych właścicielach wsi.   
   Usytuowany w lasku grobowiec Tiemanów jest w stanie tragicznym. Całkowicie zdewastowany budynek nie ma okien i drzwi. Zaraz po wyzwoleniu żołnierze radzieccy splądrowali grobowiec. Wówczas mieszkańcy Sapowic wpadli na pomysł, by ochronić spoczywające w nim zwłoki przed zbezczeszczeniem i pogrzebali trumny Waltera i Arnolda nieopodal grobowca. W latach siedemdziesiątych polscy wandale dokończyli zniszczenia budynku, pozbawiając go nawet posadzki. Teren wokół grobowca jest zarośnięty i zaniedbany. Nie ma śladu po ogrodzeniu, które dawniej go otaczało. W gąszczu chwastów trudno jest dopatrzeć się także jakichkolwiek śladów po nagrobkach Arnolda, Waltera i Anny Berty - córeczki Wernera i Margaret Tiemanów, która zmarła mając niespełna trzy miesiące w 1927 r. Pojawiła się jednak nadzieja, że miejsce to znów pozwoli zachować dobrą pamięć o Tiemanach. Uchwała Rady Miejskiej Gminy Stęszew z 2012 r. przewiduje odnowienie grobowca i uporządkowanie terenu wokół niego. Prace zaplanowano na lata 2016-2017.
      Na szczęście pałac sapowicki spotkał lepszy los. Po likwidacji, mieszczącej się w nim szkoły, budynek ulegał stopniowemu niszczeniu. W 1985 r., po decyzji Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, rozpoczął się jednak trwający pięć lat remont. Niestety, wnętrze pałacu już nigdy nie odzyskały dawnej świetności. Ze starych, oryginalnych elementów wyposażenia została jedynie posadzka w holu - wszystkie sprzęty zostały zrabowane lub zniszczone.
   Od 1990 roku pałacyk w Sapowicach jest własnością Biblioteki Raczyńskich. Śmiało można powiedzieć, że jest on w dobrych rękach. Dyrekcja i pracownicy Biblioteki Raczyńskich - świadomi wyjątkowości tego miejsca oraz wartości obiektu - są bardzo dobrymi gospodarzami. Budynek pałacu jest zadbany. Mimo skromnych funduszy biblioteki, na bieżąco realizowane są konieczne remonty. Otoczenie pałacu jest również należycie utrzymane. Oczywiście nie ma już ogrodu Tiemanów i nie zachowało się, niestety, molo na brzegu jeziora. Park jednak nadal robi niezwykłe wrażenie. Dostojne drzewa otoczone są opieką, a od pałacu do jeziora rozciąga się gęsty, regularnie przycinany dywan trawy. Pałac pełni dziś rolę domu pracy twórczej oraz pensjonatu. Przyjeżdżają tu odpocząć pracownicy biblioteki ze swoimi rodzinami, ale pałac otwarty jest również dla gości zewnętrznych. Ponadto, w budynku znajdują się magazyny rezerw bibliotecznych, a dla okolicznych mieszkańców i gości "pałacowych" czynna jest filia stęszewskiej Biblioteki Publicznej.
   Przed pałacową bramą wciąż jeszcze stoi figura świętego Wawrzyńca, którą według relacji najstarszych mieszkańców wsi, ufundował Arnold Tieman. Dawni gospodarze, nawet nie przypuszczali, że ich życie tak diametralnie się zmieni i będą zmuszeni opuścić Sapowice; a święty Wawrzyniec - patron bibliotekarzy - sprowadzi tu swoich podopiecznych.

        Zdjęcia archiwalne pochodzą z archiwum rodziny Tiemanów i zostały skopiowane
z książki Dietera Tiemana “Rainbow Never Sets” 
- za zgodą autora.


***


Serdecznie dziękuję za pomoc w napisaniu artykułu Panu Łukaszowi Piotrowskiemu - pracownikowi Muzeum Regionalnego w Stęszewie, który bardzo zaangażował się w moje poszukiwania śladów sapowickiej przeszłości.


 
       Zaglądałam, skorzystałam, polecam:

   1. Dieter Tieman: “Rainbow Never Sets”, Copacabana (Australia) 1997.
   2. Izabela Świłło: “Sapowice“, Winieta. Pismo Biblioteki Raczyńskich 1998 nr 2, s. 6
   3. www.bracz.edu.pl

Ostatnio zmienianysobota, 05 październik 2019 20:43

Iza DZ wykształcenia bibliotekarz, ale lubi odnajdywać ślady przeszłości nie tylko na kartkach książek. Zafascynowana wielkopolską prowincją najchętniej spędza wolny czas na wsi lub w małych miasteczkach - regionalistka z romantyczną duszą. Zwiedza Wielkopolskę, szukając ciekawych miejsc i niezwykłych historii, którymi dzieli się na zainicjowanym przez siebie portalu wielkopolska-country.pl.

8 Komentarzy

  • Izabela  Wielicka

    Izabela Wielicka

    Link do komentarza piątek, 08 czerwiec 2018 18:58

    Artykuł składa się z 2 części. Mamy nadzieję, że przeczytał Pan obie. Warto sięgnąć do książki - pamiętnika Dietera Tiemana. Znajdzie Pan tam więcej szczegółów, ale w języku angielskim. Pod artykułem jest link do niej. Kiedy pisałam artykuł o Tiemanach w Sapowicach, korespondowałam z panem Dieterem. Przesłałam mu aktualne zdjęcia z Sapowic. Był bardzo wzruszony, że zajęłam się tym tematem. Niestety, gdy wysłałam mu e-mail z informacją, że artykuł jest już na portalu wielkopolska-country, odpowiedziała mi na niego jego żona. Pan Dieter odszedł. Bardzo się cieszę, że zdążyłam go poznać choć wirtualnie. To był wspaniały człowiek.

    Raportuj
  • ROBERT

    ROBERT

    Link do komentarza piątek, 08 czerwiec 2018 09:46

    Znalazłem tą opowieść przypadkiem ale bardzo się cieszę. Urodziłem się w Sapowicach grubo po wojnie ale czytając to łezka w oku się kręcić. Proszę o więcej.

    Raportuj
  • wielkopolska-country

    wielkopolska-country

    Link do komentarza piątek, 19 maj 2017 18:11

    Bardzo cieszymy się, że artykuł pomógł Państwu poznać historię miejsca zamieszkania. Warto znać jego przeszłość. Pozdrawiamy serdecznie :)

    Raportuj
  • Przybylska Hanna

    Przybylska Hanna

    Link do komentarza piątek, 12 maj 2017 11:10

    Mieszkamy w Sapowicach od 8 lat, Interesowała nas zawsze historia tego miejsca. To opracowanie dało nam pełen obraz tego kto i co było tu przed nami. Sami zauroczeni jesteśmy tym miejscem, co potwierdziło się w odczuciach opisanych bohaterów.

    Raportuj
  • wielkopolska-country

    wielkopolska-country

    Link do komentarza czwartek, 20 luty 2014 17:15

    Bardzo się cieszymy, że historia rodziny Tiemanów wzbudziła zainteresowanie czytelników. Serdecznie pozdrawiamy.

    Raportuj
  • Genia

    Genia

    Link do komentarza poniedziałek, 18 listopad 2013 20:17

    Pięknie opisana historia Sapowic. Jestem pod ogromnym wrażeniem.Tam spędziłam szczęśliwe dzieciństwo....więc, czytając bardzo wzuszyłam się ....bo wróciły wspomnienia.

    Raportuj
  • Piotr

    Piotr

    Link do komentarza sobota, 02 listopad 2013 13:35

    Świetny tekst, ciekawa historia. Autorka nie ograniczyła się tylko do informacji z internetu, nie tylko była na miejscu, ale dotarła do samego źródła - Dietera Tiemana. Dobra robota :-)

    Raportuj
  • Sabina

    Sabina

    Link do komentarza czwartek, 31 październik 2013 07:26

    Przeczytałam z wielką przyjemnością i łezką w oku i pełna wspomnień (moich osobistych) obie części o Sapowicach i właścicielach majątku. Panta rhei.... Proszę jeszcze pisać. Masz talent!!!!!

    Raportuj

Skomentuj

Powrót na górę
Nasz portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies w zakresie odpowiadającym konfiguracji Twojej przeglądarki. Więcej o naszej Polityce prywatności