Kozi sposób na życie

Gminną wieś Łubowo przecina dość ruchliwa droga krajowa nr 5. Wzdłuż trasy stoją nowo wybudowane domy, sklepy spożywcze, wielkie bilbordy i duży zakład produkcyjny. Wioska przypomina raczej przedmieście. Na skraju Łubowa, z ruchliwej szosy prowadzi ostry zjazd w dół. Kierując wzrok w jego stronę zauważyć można duży szyld z napisem "KOZY". Tu właśnie skręcamy.

Już z daleka widzimy piękny dom i zabudowania gospodarcze - urocze siedlisko położone nad wąską rzeczką Mała Wełna. Po około 200 metrach zatrzymujemy się na podwórzu gospodarstwa. Natychmiast naprzeciwko nam wybiegają cztery sympatyczne psy właścicieli, które wesołym szczekaniem oznajmiają przybycie gości. Wkrótce pojawiają się sami gospodarze - państwo Jolanta i Norbert Bruździńscy.
   Swoje gospodarstwo kupili w 1980 roku. Oboje pochodzą z Poznania i są absolwentami Akademii Rolniczej. Choć byli prawdziwymi mieszczuchami, pragnęli spróbować życia na wsi. Marzenie to pomógł im spełnić ojciec pani Joli, który sfinansował zakup domu i kawałka ziemi.


- Nigdy nie żałowałam decyzji przeniesienia się na wieś. No, może na samym początku, jak się tu sprowadziliśmy. Zaraz po ślubie pracowałam tutaj przez pół roku w PGR-ach na stażu, bo był taki obowiązek. Mąż poszedł do wojska i mieszkałam tu samiusieńka. To był taki moment, że się zastanawiałam, czy to ma jakiś sens. Stan wojenny, ciężka praca w polu - było bardzo trudno - mówi pani Jolanta.


Kiedy jednak pan Norbert wrócił z wojska, było już coraz lepiej. Pasja do rolnictwa znów odżyła. Bruździńscy rozwijali gospodarstwo i stopniowo dokupywali grunty od sąsiadów. Przebudowali też dom. Potem pojawiły się dzieci.


- Jeden z naszych synów był bardzo chorowity. Ktoś powiedział nam, że bardzo zdrowe jest kozie mleko i może dobrze by było, gdybyśmy mu je podawali. Kupiliśmy więc kozę. I tak się zaczęła przygoda z kozami, która trwa do dziś - uśmiecha się gospodyni.


Państwo Bruździńscy mają obecnie 40 kóz i małą przetwórnię koziego mleka. Produkują jogurty, sery białe i żółte. Sami uprawiają lucernę, zboże, buraki, ziemniaki i marchew, którymi karmią kozy. Sami je pielęgnują i doją. Sami też wytwarzają produkty z koziego mleka, opakowują i zajmują się ich dystrybucją. Mając całkowitą kontrolę nad produkcją, mogą śmiało spojrzeć w oczy klientom i powiedzieć, że mleko ich kóz oraz przetwory pochodzące z ich gospodarstwa są w pełni ekologiczne i zdrowe.
   Zaglądamy do obórek, w których mieszkają kozy. Są przeróżne. Mamy tu bielusieńkie jak śnieg kózki i biało-czarne kozy. Jedna to żywy obraz bohatera opowieści Kornela Makuszyńskiego o Koziołku Matołku. Inna szczerzy zęby - chyba w uśmiechu. Niektóre nie mają rogów - pewno młode, ale są i rogate i to ... bardzo rogate. Do tych podchodzimy z pewną rezerwą. Zaraz przekonujemy się, że nasze obawy były niepotrzebne. Kozy wcale nas nie pobodły. Przeciwnie, wyciągają do nas swoje zaciekawione i najwyraźniej przyjaźnie nastawione, uśmiechnięte pyszczki. Nie wszystkie mają imiona. Jest ich zbyt dużo. Ale czasem właściciele, a zwłaszcza ich najmłodsza córka, nadają imiona ulubieńcom. Są więc w stadzie: Tobi, Lin i Wredzia.


- Kozy to zwierzęta stadne i bardzo przyjazne - twierdzi gospodyni. - Czasem chodzą z nami na spacer - uśmiechamy się, bo pomysł z wyprowadzaniem kozy na spacer wydaje się interesujący i niecodzienny.


- Koza była kiedyś symbolem ubóstwa. W Wielkopolsce nie było kóz. Tu wszyscy byli bogaci i mieli krowy - śmieje się pani Bruździńska. - A my tu przyszliśmy na wieś z miasta i nie przejmowaliśmy się tym, że ktoś o nas powie, że jesteśmy ubodzy i kozy mamy.


Początkowo kozie mleko kupował od Bruździńskich pewien handlowiec z Bydgoszczy i to on zachęcał ich, by mieli więcej kóz. Był popyt na kozie mleko. Po pewnym czasie jednak nastąpił zastój i młodzi gospodarze zostali sami z kozim problemem - mieli dużo kóz i dużo mleka. Coś trzeba było z tym wszystkim zrobić. Pomyśleli, że przecież mogą to mleko przetwarzać.
   Pani Jolanta zafascynowała się ekologią, która w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych była jeszcze w Polsce swoistą nowinką. Na studiach rolniczych nie było wykładów z ekologii.


- O ekologii wyczytałam w "Fantastyce" - wspomina pani Jolanta, a my kręcimy głową z niedowierzaniem. - Mąż prenumerował to czasopismo i ja je też podczytywałam, ale te takie superfantastyczne artykuły opuszczałam. I tam własnie był artykuł profesora Mieczysława Górnego na temat biodynamicznego kalendarza, uprawy według gwiazd i ekologicznej uprawy roślin. Napisałam do niego, a on mi odpisał, że mam mu przesłać informacje: jaka jest wielkość naszego gospodarstwa i jaki jest kierunek produkcji. A w ogóle to mnie zaprasza na szkolenie - mówi z błyskiem w oku pani Jola.


Ponieważ pani Jola była wówczas w bardzo zaawansowanej ciąży, nie pojechała na pierwsze szkolenie, ale na kolejne - do Skierniewic - już tak. To było jak objawienie. Głowę młodej pani rolnik całkowicie zajęły uprawy ekologiczne.


- Dostałam od profesora kalendarz księżycowy Marii Thun. To była najbardziej pasjonująca lektura, jaką w życiu przeczytałam - mówi pani Jola.


Zwiedzamy resztę gospodarstwa. Mamy wrażenie, że całe podwórko się rusza. Bez przerwy coś przefruwa, furkocze, przebiega, przeskakuje, przemyka się, skacze lub trzepoce. Gdzie się nie spojrzy - tam zwierzęta. Na podwórzu stoi gołębnik i woliera dla kur i bażantów. Szary, pręgowany kot jest bardzo aktywny i widać, że nie ma lęku wysokości. A to na płot się wspina, a to na pnącza przy domu. Miejscowe ptaki wcale się go jednak nie boją. W wiklinowym, pełnym słoniny karmniku rządzą sikorki, a rosnąca nieopodal tuja cała trzęsie się za sprawą czeredy wróbli. Podchodzimy jeszcze do zagrody, w której są koniki polskie i kuce. Mimo niewielkiej postury, wyglądają bardzo majestatycznie. Towarzyszące nam krok w krok psiaki obszczekują je co jakiś czas, ale te nie dają się wyprowadzić z równowagi.
   W różnych zakamarkach gospodarstwa znajdujemy dużo starych i dziwnych przedmiotów. Przechodzimy do izby znajdującej się w byłej obórce, którą Bruździńscy przerobili dla agroturystów. W pomieszczeniu jest piec chlebowy i mnóstwo zabytkowych narzędzi, używanych kiedyś w gospodarstwie domowym i rolniczym. Są kamienne i żeliwne garnki, foremki do ciasta i pierników o różnych kształtach, kolekcja starych lamp i wiele innych rzeczy, o których przeznaczeniu nie mamy nawet pojęcia. To efekt pasji pana Norberta, który kocha stare przedmioty - zbiera je i przywraca im wygląd z czasów dawnej świetności. Na ścianach wiszą święte obrazy i wiązki suszonych ziół. Jest miło, przytulnie i pachnie jak u babci. Patrzymy na panią Jolę. Jest dojrzałą kobietą. Chwali się pięciomiesięczną wnuczką, ale zachwyca nas swoim młodzieńczym entuzjazmem:


- Jeździłam na szereg spotkań z rolnikami z niemieckich gospodarstw ekologicznych i ze Szwajcarii. Mówili o swojej metodzie gospodarowania. Raz przyjechał nawet Francuz, który prowadził w Kanadzie półtora tysiąca hektarów ekologicznie. To była prawdziwa kopalnia wiedzy. Przez trzy dni dwa stukartkowe zeszyty zapisałam.

Na początku lat dziewięćdziesiątych pani Jolanta, z ramienia EKOLAND-u, pierwszego stowarzyszenia rolników ekologicznych, pojechała na cztery miesiące do Szwajcarii. Tam nauczyła się robić serki z krowiego mleka. Tę metodę wykorzystała do wytwarzania kozich. Serki ekologiczne w ciągu lata trudno było jednak przechowywać, ponieważ nie zawierały żadnych substancji konserwujących i nie miały dużej trwałości. Poszerzyli więc swoją ofertę o jogurty. Wystąpili również o atest gospodarstwa ekologicznego. I tu zaczęły się schody. Okazało się, że prócz fascynacji ekologią, entuzjazmu i zapału do pracy trzeba było mieć dużą odporność na stres, ogromną wytrwałość i siłę.


- Kontrole ekologiczne są bardzo ścisłe i długotrwałe. Przyjeżdżają inspektorzy, którzy są bardzo spostrzegawczy. Sprawdzają pola, czy są nawożone. Wskazywać na to może na przykład korzeń mlecza. Jedna kontrola dotyczy gruntów i uprawy. Druga kontrola dotyczy przetwórstwa - opowiada pani Jola. - Musi być dokładna dokumentacja: ile jest udojone, ile przetworzone, ile jogurtów powstało, ile serów i ile mleka. Miesięcznie się podlicza i na koniec roku się podlicza - nawet nasze spożycie. Mnóstwo tabelek trzeba wypełnić.


Dużo problemów mieli Bruździńscy ze służbami sanitarnym. Musieli przeprowadzać wiele kosztownych badań.


- Kiedyś wykryto w surowym mleku naszych kóz substancje hamujące, których powodem może być albo spleśniała pasza, antybiotyk albo środki myjące - wspomina Jolanta Bruździńska. - Spleśniałej paszy koza nie zje, antybiotyków nie stosuję, środki myjące - niemożliwe! Wszystko przecież płuczemy wiele razy. A badanie było powtarzane kilkakrotnie i za każdym razem ten sam wynik: obecność substancji hamujących.


Okazało się, że w laboratorium uznano obecność substancji hamujących, bo próbka mleka nie ścinała się w cieplarce w ciągu kilku godzin. Pracownicy laboratorium nie znali właściwości koziego mleka, które jest bakteriostatyczne i po prostu nie ścina się.
   Dzisiaj słowo "ekologia" jest bardzo modne, choć niestety bardzo często nadużywane. Ekologia otwiera teraz wiele drzwi. Dawniej jednak nie było z nią tak łatwo. Ustawodawstwo było opracowane pod kątem wielkich zakładów. Małe farmy nie były w stanie sprostać przepisom. Popyt na ekologiczne produkty rósł z każdym dniem. Unia Europejska wiele uwagi poświęca ekologii i wydawałoby się, że będzie coraz lepiej, będą szanse na dotacje. Jednak unijne wymagania były bardzo trudne do spełnienia.
   Bruździńscy wszystko jednak przetrwali i udało im się utrzymać gospodarstwo, które ma atest gospodarstwa ekologicznego już od 1993 r. W 2012 roku uzyskało status najlepszego gospodarstwa ekologicznego w kraju. Ich produkty zdobywają liczne nagrody w konkursach regionalnych: "Dobre bo Polskie" - serek twarogowy, "Nasze Kulinarne Dziedzictwo" – II nagroda za syrop z kwiatów bzu i wyróżnienie za serek kozi twarogowy, w konkursie mleczarskim "Dobry Wielkopolski Smak" - wyróżnienie za ser żółty kozi podpuszczkowy, w konkursie powiatowym "Na Najlepszy Produkt
Turystyczny" - I miejsce w roku 2006 oraz I miejsce w konkursie wojewódzkim w 2008 r. Mleko i przetwory z gospodarstwa "Kózka" można kupić m.in. w sklepach sieci "Piotr i Paweł" i w sklepach ze zdrową żywnością. Prowadzą również sprzedaż bezpośrednią.


- Dużo zdrowia mi zjadła walka z przepisami. Ale jestem przekonana, że to co robię, robię dobrze. I z korzyścią i ludziom na zdrowie. Mleko kozie poprawia odporność - mówi z przekonaniem pani Jola. - Nawet z punktu widzenia medycyny chińskiej - to druga wielka pasja naszej rozmówczyni - okazuje się, że wszystkie nasze choroby wynikają ze złego trybu życia. Źle jemy i źle wypoczywamy. A to są dwie podstawowe rzeczy.


Państwo Bruździńscy najwięcej uwagi poświęcają przetwórstwu, ale chętnie dzielą się ekologiczną wiedzą z innymi. Bardzo często przyjmują w swoim gospodarstwie szkolne wycieczki. Prowadzą całoroczny program edukacyjny. W ich gospodarstwie odbywają się lekcje i warsztaty pod hasłem "Tradycje Bożonarodzeniowe", "Tradycje Wielkanocne", "Święto Pieczonego Ziemniaka", "Od ziarenka do bochenka" itp. Dzieci mogą pojeździć konno, spróbować wydoić kozę oraz wziąć udział w wielu innych pracach gospodarskich. Gospodarstwo Bruździńskich ma także przygotowane pokoje dla agroturystów.
   Wyjeżdżamy z Łubowa pełni wrażeń i pełni podziwu dla państwa Bruździńskich - ogromnie pracowitych ludzi, przepełnionych wiecznym entuzjazmem i pasją. Pani Jola nie poprzestała na przetwórstwie z koziego mleka - hoduje też kiełki i studiuje medycynę chińską. Za cokolwiek się nie chwyci, robi to na sto procent. Pan Norbert - z wykształcenia technolog drewna - wciąż udoskonala dom i obejście, projektując coraz to zmyślniejsze elementy wystroju. Nie możemy nadziwić się jego pomysłowości i wyobraźni. Dzieci państwa Bruździńskich również pomagają w gospodarstwie. Dwunastoletnia Jagoda zajmuje się oprowadzeniem wycieczek oraz opieką nad maleńkimi koźlętami, które czasem są odrzucone przez matkę i karmi je butelką. Dwudziestojednoletnia Alicja pomaga w przetwórni i odpowiada za promocję rodzinnej firmy. Dwudziestosześcioletni Marcin towarzyszy rodzicom we wszystkich pracach - to on przejmie w przyszłości farmę. Najstarszy syn, który opuścił już Łubowo i założył własną rodzinę, także wspiera działania rodziców.
   Miło było odwiedzić tę bardzo otwartą i sympatyczną rodzinę i ich wspaniałe gospodarstwo - prawdziwe gospodarstwo ekologiczne. No i piliśmy mleko - prosto od kozy! 

Gospodarstwo Ekologiczne "Kózka"
Łubowo 76
62-260 Gniezno

Ostatnio zmienianysobota, 01 lipiec 2017 22:02

3 Komentarzy

  • Anka

    Anka

    Link do komentarza czwartek, 20 luty 2014 06:52

    Nawet największym na świecie firmom branży technologicznej zdarzają się wpadki, a co dopiero jeśli chodzi o żywność - zwłaszcza ekologiczną. Dużo zależy też od transportu i miejsca ekspozycji w sklepie.

    Raportuj
  • Jarosław

    Jarosław

    Link do komentarza piątek, 07 luty 2014 10:44

    Kupiliśmy kiedyś w sklepie w Swarzędzu jogurt z Koziej Zagrody państwa Bruździńskich i mimo iż nie upłynęła jeszcze data przydatności do spożycia w słoiczku była mocno rozwinięta pleśń. Coś nie wyszło z tą technologią. Jeśli Państwo sami przetwarzają mleko nie ma więc na kogo zwalić odpowiedzialności.

    Raportuj
  • hanka billert

    hanka billert

    Link do komentarza piątek, 10 styczeń 2014 18:18

    Bardzo sympatyczny artykuł - mam zaszczyt znać tę rodzinę osobiście i W pełni potwierdzam tą dobrą opinię o państwu Bruździńskich ! Także o córkach Ali i Jagodzie oraz synach ! Wszyscy oni są wyjątkowi - nie tylko w Polsce, ale w ogóle na świecie ! Mądrzy, pracowici, pełni uroku i niesłychanie serdeczni !!!
    Drugich takich "ze świecą szukać" ! A zagroda jest naprawedę zaczarowana.
    Odwiedzajcie ją - bo warto !
    pozdrawiam
    hanka billert

    Raportuj

Skomentuj

Powrót na górę
Nasz portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies w zakresie odpowiadającym konfiguracji Twojej przeglądarki. Więcej o naszej Polityce prywatności