Magdalena Lamentowicz: Jestem rzemieślniczką
- Napisane przez Izabela Wielicka
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj Email
- Skomentuj jako pierwszy!
Z Magdaleną Lamentowicz, właścicielką pracowni holistycznej „Harmonia Ruchu” rozmawia Izabela Wielicka.
Studiowałaś stosunki międzynarodowe na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Zaraz po studiach podjęłaś pracę w instytucie badawczo-rozwojowym, gdzie uczestniczyłaś w międzynarodowych projektach. Twoje życie zawodowe wyglądało bardzo poważnie i rokująco, ale pewnego dnia podjęłaś decyzję, żeby to wszystko porzucić i zacząć robić w życiu coś zupełnie innego. Czy to był jakiś impuls? Czy dojrzewałaś długo do tej decyzji?
Miałam bardzo ciekawą pracę, która dawała mi możliwość udziału w każdym etapu projektu - od pomysłu, poprzez realizację, aż do jego rozliczenia i sprawozdania. Pozwalało mi to na: spotkania w międzynarodowym gronie, szlifowanie języków, korzystanie z licznych szkoleń i wyjazdów zagranicznych. W instytucie poznałam również wiele wspaniałych osób, z którymi do dziś się przyjaźnię. Już wtedy miałam jednak inne pasje, które związane były z pracą z ciałem. W tamtym czasie odkryłam nordic walking, czyli spacer z kijami, który angażuje do pracy 90 procent mięśni całego ciała, a jednocześnie umożliwia bliski kontakt z naturą. Zafascynowałam się też zumbą - programem tanecznym z elementami fitness. To było coś dla mnie - dobra zabawa, taniec i jednocześnie dbałość o kondycję. Od dziecka fascynowało mnie ludzkie ciało i jego możliwości. Byłam członkiem różnych grup biegowych i tanecznych. Miałam ogromną potrzebę ruchu, bycia bliżej natury i poznawania człowieka - jej nieodłącznej części. Wiedziałam, że powinnam iść za tym głosem, tylko wciąż nie miałam pomysłu. Pewnego razu, z okazji swoich urodzin, zafundowałam sobie niebanalny prezent - sesję masażu Lomi Lomi Nui.
Brzmi egzotycznie i intrygująco...
Od wielu osób słyszałam, że ten hawajski masaż to nie jest zwyczajny relaksujący zabieg na ciało i że dotyka czegoś głębiej, że pomaga skierować życie na właściwe tory. I rzeczywiście, już w trakcie masażu czułam, że coś się we mnie zmieniło, że ten taneczny rytmiczny dotyk poruszył jakąś strunę… I przyszło do mnie jedno zdanie: „Ja to będę robić”. Lomi Lomi Nui zagościł w moim życiu w 2010 roku i od tamtego czasu niezmiennie mi towarzyszy. Rozpoczęła się moja świadoma podróż przez życie.
Na czym polega sekret i magia Lomi Lomi Nui?
Bardzo trafne jest w tym przypadku powiedzenie: naucz się techniki, a potem o niej zapomnij. Oczywiście ważne jest, aby na początku poznać sposób w jaki się dotyka i masuje ciało, nauczyć się różnych chwytów i dźwigni. Istotny jest sposób, w jaki się poruszam przy stole, jak oddycham. Jednak w miarę masowania, nabywania doświadczenia, rozmów z innymi praktykami, docierały do mnie najważniejsze jakości tego masażu. To uważna obecność - tylko bycie w tu i teraz daje taką jakość masażu, której sama oczekuję. Podczas wykonywania masażu, nie myślę co mam dziś zrobić na obiad albo czego wczoraj zapomniałam kupić. Podstawą jest uważność oraz szacunek, akceptacja i miłość do dotykanego ciała. Ten masaż to zarówno dawanie, jak i otrzymywanie. Nie tylko uzdrawia ciało i duszę, ale również otwiera zamknięte dotąd kanały, którymi przychodzą do człowieka różne informacje. Emocje zamknięte w ciele blokujące naszą życiową energię, pod wpływem tego masażu, mogą się uwalniać, a wraz z nimi, uwalniają się bolesne wspomnienia, obrazy, przeżycia. Doznanie uczucia zaopiekowania i bezwarunkowej miłości - czasem po raz pierwszy w życiu - jest dla wielu osób tak przejmujące, że zaczynają płakać. Ten płacz sprawia niewysłowioną ulgę, a odblokowana energia znów może swobodnie płynąć. Masaż jest zaledwie początkiem tego procesu.
Ciało wyraża naszą indywidualność. Niestety, często wiąże się z nim brak naszej akceptacji. Jak Ty podchodzisz do ludzkiego ciała? Czym jest dla Ciebie?
Smutno mi bardzo kiedy słyszę jak kobiety, a coraz częściej mężczyźni również, z dezaprobatą mówią o swoich ciałach. Katują je dietami albo nadmiernym wysiłkiem fizycznym, różnymi bolesnymi zabiegami. Ludzie mają niesamowite wymagania wobec swoich ciał, dotyczące rozmiaru, wagi, wyglądu. A przecież ciało to dom naszej duszy - świątynia i brama naszej podświadomości. Jest jak dziecko, które ciągle strofujemy i upominamy. Jak może wzrastać w zdrowiu i prawidłowo się rozwijać, kiedy wciąż słyszy, że nie jest takie, jakie być powinno...?
Obraz ludzkiego ciała, jaki serwują nam media, jest nieprawdziwy. Z okładek kolorowych pism patrzą na nas twarze znanych ludzi, którzy tylko dzięki aplikacjom informatycznym, wyglądają wciąż młodo i pięknie. Karmimy się tymi fikcyjnymi, „idealnymi” wizerunkami. Stąd rodzą się kompleksy i nieustanne próby „udoskonalania” własnego ciała, które przecież przechodzi naturalne procesy. Rodzimy się, dorastamy, dojrzewamy, starzejemy, umieramy. Zwyczajny cykl. Każde ciało - ze zmarszczkami, fałdkami, znamionami czy bliznami - to piękna historia.
Jak siebie postrzegasz? Kim jesteś? Jak określić to, czym się zajmujesz?
Lubię myśleć o sobie, że jestem rzemieślniczką. Mam piękne narzędzie, dzięki któremu mogę tworzyć sprzyjające okoliczności dla wzrastania i uzdrawiania innych. Każdy człowiek, który przychodzi, każda sesja masażu, to dla mnie piękna lekcja miłości i akceptacji. Robię najlepszy masaż, jaki w swojej mocy mogę podarować komuś w danej chwili. Ale każdy sam wybiera, czy zrobi krok do przodu i będzie gotowy do podróży. Bywa, że potrzeba więcej czasu, nie wszystko pojawia się na zawołanie. I to jest bardzo ważny aspekt - w kulturze fast food chcemy od razu, natychmiast. Jednak przyspieszanie czy kontrolowanie tego procesu nie ma sensu. Każdy z nas ma swoje tempo, swoją niepowtarzalną ścieżkę. Nawet jeśli wydaje się nam, że to bezdroże.
Ostatnia Twoja fascynacja to gimnastyka słowiańska kobiet. Co to takiego?
Wraz z wkroczeniem na ścieżkę rozwoju, poszukiwałam głębszego kontaktu ze swoją kobiecością. Usłyszałam o „gimnastyce czarownic”, zaintrygowało mnie to na tyle, że zapisałam się na warsztaty. Wydawało mi się wtedy, że sporo już wiem o swoim ciele, a zajęcia taneczno-fitnessowe, które wtedy prowadziłam dawały mi poczucie dbałości o swoje zdrowie fizyczne i psychiczne. Podczas warsztatów gimnastyki spotkałam się z zupełnie innym rodzajem ruchu. Och, jak moje ciało bolało! Był to dobry ból, uwalniający. Od razu poczułam, że to coś dla mnie. Nie potrafiłam tego sprecyzować, ale moje ciało dawało mi znaki - ćwicz, to dobre dla ciebie.
Gimnastyka słowiańska to ćwiczenia, które zostały odkryte i zrekonstruowane na wschodzie Białorusi, w ramach programu badań lokalnego folkloru. To była trochę wiedza tajemna, nie mająca źródeł pisanych, przekazywana jedynie ustnie z pokolenia na pokolenie. Kobiety na wsiach wykonywały te ćwiczenia, aby zapewnić sobie zdrowie, sprawność i witalność. Ze względu na tę tajemniczość od razu przylgnęła do niej nazwa „gimnastyka słowiańskich czarownic”.
Jakie efekty przynosi ta gimnastyka?
Kobieta, która dłuższy czas ćwiczy gimnastykę roztacza niezwykły blask, jej ciało odzyskuje sprężystość, elastyczność, sylwetka się prostuje, a sposób chodzenia jest bardziej miękki. To rzeczywiście może świadczyć o nadprzyrodzonych mocach (śmiech). Najważniejsze zmiany są jednak niewidoczne. Gimnastyka słowiańska wspiera funkcjonowanie układu hormonalnego, reguluje miesiączki, pomaga w dolegliwościach menopauzy, w zajściu w ciążę, w porodzie i połogu. Wspiera mięśnie dna miednicy, odpowiedzialne m.in. za nietrzymanie moczu. Wzmacnia mięśnie, zwłaszcza te podtrzymujące kręgosłup, mięśnie ramion i brzucha. Rozluźnia napięcia w szyi, barkach, biodrach, eliminuje bóle pleców, dotlenia organy wewnętrzne. Pozytywne zmiany zachodzą też w obszarze emocji, psychiki i relacji. To bardzo szerokie i fascynujące pole obserwacji. Bardzo mnie cieszy, kiedy uczestniczki moich zajęć i warsztatów opowiadają o tym, że lepiej śpią, są spokojniejsze, mają więcej energii, pomysłów, stają się bardziej twórcze i kreatywne. Łatwiej znoszą codzienny stres, lepiej radzą sobie z wyzwaniami w pracy zawodowej i życiu prywatnym. A przede wszystkim budujące jest to, że nawiązują relację ze swoim ciałem, słuchają jego potrzeb, widzą jego granice, stają się bardziej akceptujące, doceniają swoje naturalne piękno, odkrywają swoją kobiecość.
Którym kobietom szczególnie polecasz gimnastykę słowiańską?
Na moje zajęcia trafiają kobiety w różnym wieku - najmłodsze nie mają jeszcze 30-tki, a najstarsze przekroczyły 60+. Każda kobieta może zacząć ćwiczyć, bez względu na wiek i kondycję zdrowotną. Każda z nas ma inne ciało, inne doświadczenia, inne możliwości. Wykonujemy ćwiczenia w swoim tempie, z poszanowaniem granic ciała i jego możliwości na ten moment. Ćwiczą panie w ciąży, młode mamy, panie po operacjach kręgosłupa, urazach barków. Gimnastyka jest też doskonałym sposobem na przygotowanie ciała do ciąży i wsparciem podczas ciąży. Kobiety przychodzą na te zajęcia nie tylko ze względu na korzyści zdrowotne. Traktują je również jako sposób na wspólne spędzenie czasu w gronie życzliwych osób. Rozmawiamy, pomagamy sobie, wspieramy się w trudnych chwilach, wspólnie wyjeżdżamy. Nawiązują się głębsze relacje. To jest ogromna wartość dodana kobiecej gimnastyki słowiańskiej.
Pracujesz i relaksujesz się w ruchu. Czy lubisz spędzać czas na łonie natury?
Natura zawsze miała dla mnie duże znaczenie. Pochodzę z Włocławka i jako dziecko często chodziłam do lasu, blisko mojego miejsca zamieszkania. Tam graliśmy w piłkę, bawiliśmy się w chowanego, budowaliśmy domki z kocy, a później spacerowałam z psem. Z okna mojego mieszkania roztaczał się cudowny widok na Wisłę, nad którą także spędzałam sporo czasu.
Mieszkasz w Murowanej Goślinie. Które miejsca w Twojej okolicy są dla Ciebie szczególne?
Przez jakiś czas po studiach mieszkałam w Poznaniu, ale hałas wielkiego miasta działał na mnie przytłaczająco. Zamieszkałam z rodziną w Murowanej Goślinie, w bezpośredniej bliskości Puszczy Zielonki - dużego kompleksu leśnego z całą siecią ścieżek, dróg rowerowych, z rezerwatami, jeziorami, a w dodatku blisko Warty. Są tu miejsca, w które regularnie jeżdżę z rodziną, np. Arboretum w Zielonce, okolice Starczanowa, okolice Łopuchówka, gdzie dzieci mogą swobodnie grzebać kijem w kałuży, zaglądać pod kamienie, wspinać się na drzewa, obserwować ptaki i leśne zwierzęta. Lubimy wspólne wycieczki rowerowe po lesie, zupełnie bez planu, po nieznanych nam szlakach. Ale mam też swoje miejsca, do których przychodzę, żeby pobyć w samotności. To moje prywatne świątynie, w których po prostu jestem. Siedzę, leżę, patrzę w niebo albo w korony drzew. Ktoś, patrząc z boku, mógłby powiedzieć, że nic nie robię. Jednak w moim odczuciu to jest najważniejsza „praca”, jaką wykonuję dla mnie samej. Właśnie wtedy przychodzą do mnie odpowiedzi na nurtujące pytania, pojawiają się najlepsze pomysły, wiersze czy teksty na bloga. Przytulanie się do drzew naprawdę działa - sprawdź sama!
Ja też lubię kontakt z przyrodą - tą dziką i tą oswojoną, we własnym ogrodzie. Dziękuję Ci za ciekawą rozmowę.
- Dział: Rozmowy
- Czytany 4115 razy