Jacek Rosada: Ludzie zobaczyli, że piszę prawdę

Z Jackiem Rosadą, redaktorem miesięcznika "Goniec Ziemi Wronieckiej" rozmawia Izabela Wielicka.

Ile to już lat prowadzi Pan lokalne czasopismo we Wronkach?
- W czerwcu minie 20 lat od chwili ukazania się pierwszego numeru „Gońca”, który w pierwotnej postaci nosił tytuł „Goniec Wroniecki”. Była to mała, lokalna gazetka, której pierwszy numer miał zaledwie 4 strony. Składany był jeszcze na linotypie z moich rękopisów. „Goniec Wroniecki” był gazetką bezpłatną, a w jej wydawaniu przez 4 lata pomagali drobni sponsorzy. „Goniec” „chwycił” na wronieckim rynku i po czterech latach „sprywatyzował się”, zmieniając tytuł na „Goniec Ziemi Wronieckiej” i stał się firmą rodzinną, której szefuje żona Elżbieta.

Czy praca dziennikarza zawsze była Pana marzeniem? Jak zaczęła się Pana kariera redaktora?
- Absolutnie nie. Jestem absolwentem Akademii Rolniczej w Poznaniu, a przez wiele lat pracowałem w administracji samorządowej, jako szef gminy Ostroróg a później wiceszef gminy Wronki. Moja, powiedzmy - choć jest to zbyt wzniosłe powiedzenie - „kariera” rozpoczęła się po przejściu na rentę inwalidzką, spowodowaną ciężką chorobą serca. Ponieważ nie potrafię nic nie robić, wzorem Nikodema Dyzmy, usiadłem, pomyślałem i coś wymyśliłem, a to coś trwa już 20 lat.

Wbrew pozorom, prowadzenie lokalnego pisma nie jest łatwe. Trzeba dobrze poznać historię i specyfikę miasta, a także miejscową społeczność i jej mentalność. Czy miał Pan z tym jakieś problemy? Czy może pochodzi Pan z Wronek, wychował się Pan tutaj i zna to miejsce od dziecka?
- Ja od wielu pokoleń jestem poznaniakiem, urodzonym na Starym Rynku. Do Wronek przeprowadziłem się wraz z całą rodziną w 1986 roku, gdyż tutaj znaleźliśmy pracę i mieszkanie. I powiem szczerze, że to była nasza największa w życiu wygrana, gdyż do Poznania bym już nie wrócił. Co ciekawe, moje dwie dorosłe już córki, urodzone również w Poznaniu, też nie opuściłyby Wronek. To jest miejsce, gdzie żyje się spokojniej, ma się dużo przyjaciół -  czego nie mogą powiedzieć ludzie mieszkający w metropoliach, gdyż ludzie w wielkich miastach są w większości anonimowi.
   Wronki są pięknie położone nad rzeką Wartą, a po przejściu przez most, prosto z drogi wchodzimy do pięknych lasów Puszczy Noteckiej, a samych lasów nasza gmina posiada aż 17 tysięcy hektarów. Do tego dochodzą czyste i rybne jeziora, których w promieniu 10 kilometrów od miasta jest kilkanaście. Żyć nie umierać.
  Jeżeli chodzi o prowadzenie lokalnego czasopisma to powiem, że dziennikarz takiego czasopisma ma o wiele trudniejszą pracę niż jego koledzy ze znanych na rynku ogólnopolskim gazet. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. W małych miastach i miasteczkach ludzie się znają i dlatego trzeba pisać prawdę o danych sprawach. W razie jakiejkolwiek pomyłki, reakcja czytelników jest natychmiastowa i taki dziennikarz traci wśród ludzi zaufanie. Tutaj nie można konfabulować i twierdzić, tak jak jeden z polityków, że: "białe jest białe, a czarne jest czarne". Ja, przyjeżdżając na stałe do Wronek, nie znałem w ogóle tego miasta, które w końcu lat siedemdziesiątych było straszliwie zaniedbane, gdzie większość ulic miały nawierzchnię z bruku. To jeszcze było miasto przedwojenne. Dzisiaj Wronki kwitną i są jedną z niewielu gmin, która szuka rąk do pracy dzięki dwóm potężnym firmom jakimi są Amica i Samsung. Te firmy zatrudniają ponad 8 tysięcy ludzi, a gmina ma tylko około 18 tysięcy stałych mieszkańców. Stąd niewielu młodych ludzi wyjeżdża na "saksy". Pracując w samorządzie miałem możliwość poznania wiele osób, dzięki którym zainteresowałem się historią miasta. Jest ona bardzo ciekawa. Codziennie ją spisuję i publikuję - i to właśnie historia sprawiła, że ludzie czytają „Gońca”. Ludzi poznałem, ale do dzisiaj mentalności „tubylców” od dziada pradziada jeszcze nie, mimo upływu wielu lat przebywania we Wronkach.

W „Gońcu Ziemi Wronieckiej” bardzo dużo uwagi poświęca Pan wspomnieniom najstarszych mieszkańców gminy. Chyba najbardziej to właśnie cenię w Pana piśmie. Dziś prawie wszystko i wszystkich można znaleźć w Internecie. Jest wiele portali społecznościowych, blogów, gdzie można dowiedzieć się wiele na niemal każdy temat. Dawniej nie było takich technologii, Internetu, ale i ludzie byli bardziej skryci. Niewiele osób pisało pamiętniki, a nawet jeśli – to tyko dla siebie, „do szuflady”. Seniorzy to kopalnia wiedzy, świadkowie wielu nieopisanych jeszcze wydarzeń. Jeśli odejdą, ich wspomnienia odejdą wraz z nimi. Pan doskonale to rozumie i robi wszystko, by te ich przeżycia ocalić - przelać na papier i w ten sposób zachować dla młodszych pokoleń. W jaki sposób dociera Pan do najstarszych mieszkańców Wronek? I czy łatwo jest Panu namówić ich do tych zwierzeń, które są przecież często bardzo osobiste?
- Ma Pani rację, że nasi seniorzy są kopalnią wiedzy, którą trzeba poznać, spisać i opublikować. Niedawno rozmawiałem z najstarszą mieszkanką naszej gminy, która w tym roku, w sierpniu, skończy 104 lata. Ta zacna pani, mająca doskonałą pamięć, opowiadała, jak dziewczęta z Wronek żegnały swoich rówieśników jadących na francuski front w drugi dzień Wielkiej Nocy 1917 roku. Pamięta, że jako mała dziewczynka machała im niebieską chusteczką. To jest przecież niesamowite.
  Przed 15. laty, opisując historię wronieckich, przydrożnych kapliczek, w miejscowości Wartosław - niedaleko Wronek - spotkałem starszą panią, liczącą sobie ponad 90 wiosen. Opowiadała mi o miejscowej figurze Chrystusa Króla - historię zasłyszaną od swojej babci, którą z kolei opowiadała Jej babcia. Każda z tych kobiet żyła ponad 90 lat. Proszę sobie wyobrazić lub policzyć - 3 x 90 i opowieść ta sięga prawie trzysta lat wstecz. Takich opowieści było wiele i to wszystko zostało spisane na papierze, bo w trwałość wszelakich płyt CD ja nie wierzę.
   Jak docieram do naszych seniorów? To jest trudna sprawa, ale uszy mam otwarte i docierają do nich informacje o żyjących seniorach, których życie było bardzo ciekawe. Dzisiaj jest mi już łatwiej, gdyż ludzie zobaczyli, że piszę prawdę czyli to, o czym mi opowiadali. Nie zmieniam ich wyrażeń i wypowiedzi na bardziej współczesny język, co potwierdza ich autentyczność. Należy być również bardzo cierpliwym. Ja czekałem prawie rok na „odblokowanie” się jednej pani, która urodziła się na Wołyniu i jako osiemnastolatka została zesłana w pierwszym transporcie 1940 roku na Syberię. Wróciła po sześciu latach, pięć lat się nie myjąc w ciepłej wodzie. Czy Pani to sobie wyobraża? Bo ja nie. Przez ponad 3 godziny naszej rozmowy, przez cały czas leciały Jej łzy z oczu mimo upływu wielu dziesiątków lat. Muszę się spieszyć, bo nasi seniorzy odchodzą w zaświaty, a wraz z nimi ucieka nam wiele wiedzy o tym, jak kiedyś bywało.

Pana działalność została zauważona w Polsce. Tygodnik „Angora” przyznał Panu Nagrodę Dziennikarską im. Piotra Różyckiego za reportaż „Kapliczka wdzięczności”, który ukazał się w 2011 r. w „Gońcu Ziemi Wronieckiej”
- To był również przypadek. Pewnego dnia we wsi Biała, położonej w głębi Puszczy Noteckiej, gdzie mam od 30. lat działkę rekreacyjną i znam wszystkich mieszkańców, siedziałem przed wiejskim sklepem popełniając „przestępstwo” czyli wspólne wypicie piwa. W trakcie rozmowy ze starszyzną wsi dotarła do moich czujnych uszu sprawa budowy tejże kapliczki poświęconej… Niemcom. Kto jest ciekawy o jej historii niech w Google wpisze dwa słowa: Kapliczka Wdzięczności. Tam się dowie wszystkiego.
   To, co usłyszałem było kapitalnym materiałem do zrobienia reportażu. Odnalazłem czwórkę mężczyzn, którzy tę gehennę przeżyli, i w ostatniej chwili spisałem ich przeżycia jako czternastoletnich w tym czasie chłopców. Miałem to szczęście, że się pospieszyłem, bo troje z nich zmarło niedługo po mojej z nimi rozmowie. Reportaż został opublikowany w „Gońcu” i po jakimś czasie dostałem telefon z redakcji „Angory” z pytaniem, czy mój reportaż mogą wydrukować. Zgodziłem się i sprawa dla mnie się zakończyła, a ze zdziwieniem, w jednym z lutowych numerów „Angory” przeczytałem, że zostałem laureatem nagrody dziennikarskiej. To było bardzo miłe przeżycie.

Angażuje się Pan bardzo w życie miasta. Jest Pan członkiem Stowarzyszenia "Lapidarium Żydowskie we Wronkach". Co to jest za stowarzyszenie? Jaka jest jego misja?
- Przez wiele wieków Żydzi byli normalnymi mieszkańcami Wronek, o czym pisaliśmy wiele razy, a najstarsi wspominają ich z sentymentem. Z chwilą wejścia Niemców do miasta, Żydzi zostali deportowani, a później zamordowani. Zniszczono wroniecką synagogę, a macewy do niedawna służyły jako krawężniki na ulicach. Dzięki staraniom miejscowego regionalisty, pana Piotra Pojaska, szczątki macew zostały wykopane, skatalogowane, a celem Stowarzyszenia jest odtworzenie lapidarium. I to wszystko.

Które z miejsc w gminie szczególnie poleciłby Pan czytelnikom wielkopolska-country.pl? Co koniecznie powinni zobaczyć?
- Wronki nie mają zbyt wielu zabytków. Jest kościół farny z XV wieku, klasztor franciszkanów, a przede wszystkim cmentarze z okresu neolitu, których na naszym terenie jest sporo. Będąc we Wronkach należy obejrzeć (ale tylko z zewnątrz) potężne budynki Zakładu Karnego oraz supernowoczesne hale produkcyjne Amiki i Samsunga. We Wronkach jest również jeden z wydziałów poznańskiego Uniwersytetu. Najwięcej jednak Państwo dowiedzą się o mieście i gminie wstępując do naszego Muzeum.

Dziękuję bardzo za rozmowę. Życzę Panu dalszych sukcesów w odkrywaniu lokalnych historii, a "Gońcowi" coraz więcej czytelników.

Ostatnio zmienianypiątek, 13 luty 2015 18:42
  • Dział: Rozmowy
  • Czytany 13001 razy

Skomentuj

Powrót na górę
Nasz portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies w zakresie odpowiadającym konfiguracji Twojej przeglądarki. Więcej o naszej Polityce prywatności